Grana przez panią
Patrycja Argasińska z impetem wkroczyła w serialową rzeczywistość
Mostowiaków i – jak się wkrótce okaże - wywróci do góry nogami życie
kilku bohaterów „M jak miłość“...
Muszę przyznać, że jestem pod dużym wrażeniem tego, jak misternie
zbudowali tę postać scenarzyści i w jak finezyjny sposób powiązali ją z
koleżanką sprzed lat Martą (Dominika Ostałowska), Łukaszem (Jakub
Józefowicz) oraz Jerzym (Karol Strasburger). Skomplikowane relacje
między nimi będą wychodziły na światło dzienne stopniowo, co – mam
nadzieję – wciągnie widzów w tę historię. Bardzo liczę na to, że
polubią Patrycję. Chciałabym, by jej przypadek okazał się wsparciem dla
kobiet, które czują się nieszczęśliwe i nie wierzą w siebie.
Jaka była pierwsza pani
myśl na informację, że ma zagrać kobietę, która uwikła się w romans z
dużo młodszym od siebie chłopakiem?
Szczerze? Uznałam to za budujący komplement (śmiech). Tym bardziej że
jestem w przełomowym okresie swojego życia – w tym roku przekroczę
magiczną czterdziestkę – i zaczynam odczuwać pierwsze oznaki kryzysu
wieku średniego.
Pani chyba żartuje! Z
taką urodą, figurą i do tego jeszcze doświadczeniem w modelingu?
Myślę, że nie jestem jakimś wyjątkiem pod tym względem, a wręcz
przeciwnie – wiele kobiet na przełomie trzydziestki i czterdziestki
przechodzi kryzys egzystencjalny. Tym bardziej wątek złożonej z tysiąca
wątpliwości Patrycji wydaje mi się prawdziwy i wiarygodny.
Inna sprawa, że jak zostałam „wyszykowana“ pierwszego dnia na planie „M
jak miłość“, sama nie poznałam się w lustrze! Ubrano mnie w piękny,
biały kombinezon, dostałam cudowną biżuterię ze złota, do tego doszły
jeszcze kobiece szpilki, stylowe makijaż i fryzura... Dla kobiet to
czytelny przekaz, że można wyglądać jak milion dolarów, ale i tak
odczuwać niespełnienie, bo najważniejszy jest środek.
Patrycja dusi się w swoim
małżeństwie z dużo starszym od siebie Jerzym...
Wyszła za niego z wielkiej i czystej miłości. Nie patrzyła na jego
metrykę czy stan konta w banku. Urzekł ją swoją charyzmą i mądrością.
Teraz czuje się zamknięta w złotej klatce. Wszystko poświęciła dla tego
małżeństwa: zrezygnowała z pracy jako prawnik i całe swoje życie
podporządkowała mężowi. Choć chciała zostać mamą, nie urodziła dziecka,
bo taka była wola Jerzego. Po latach zorientowała się, że robi wszystko
pod jego dyktando. Rola ozdoby ambitnego mężczyzny na stanowisku
przestała jej odpowiadać. Tym bardziej że mąż w ogóle nie liczy się z
jej potrzebami, egoistycznie skupiając się na sobie i swojej pracy.
W tym momencie Patrycja poznaje młodego chłopaka, który potrafi o nią
pięknie zadbać i zmienia się przy niej ze skaczącego z kwiatka na
kwiatek playboya w opiekuńczego mężczyznę. Moja bohaterka nie chce
wchodzić w romans i długo broni się przed swoimi uczuciami, mając na
uwadze wszystkie okoliczności.
W ramiona młodego
kochanka niechcący wpycha ją przyjaciółka Marta...
... nie wiedząc, że chodzi o jej syna. Owszem, to Wojciechowska
uświadamia Patrycji, że w życiu trzeba iść za głosem serca. By nie psuć
widzom niespodzianki, nie zdradzę, co będzie, gdy z czasem okaże się,
że Łukasz jest synem Marty.
Znała pani wcześniej
Jakuba Józefowicza, u boku którego kręci teraz kipiące seksem sceny
miłosne?
Po raz pierwszy spotkaliśmy się na planie „Emki“. Zaczęłam od żartu, że
przepraszam go za to, że musi grać ze mną wątek romansu. To rozładowało
atmosferę. Błyskawicznie przekonałam się, że Kuba to równie zdolny co
przystojny aktor, do tego wyjątkowo dojrzały i skupiony na swojej
pracy. Trafiłam fantastycznie.
Zresztą grający męża mojej bohaterki Karol Strasburger również jest
wymarzonym partnerem w pracy. Przed naszymi pierwszymi wspólnymi
zdjęciami z dużym wdziękiem i dystansem do siebie żartował, że co z
tego, że scenarzyści dali mu taką młodą żonę, skoro z góry wie, że
będzie go zdradzała (śmiech). Zadbał o to, bym poczuła się komfortowo w
jego towarzystwie i nie miała kompleksów z uwagi na jego
nieporównywalnie większy w stosunku do mojego dorobek artystyczny.
Bardzo to doceniam.
Na usta aż ciśnie się
pytanie, co mówi pani prywatny mąż – ceniony i lubiany aktor Rafał
Cieszyński – gdy widzi na małym ekranie, jak pani piękne,
roznegliżowane ciało masuje zabójczo przystojny mężczyzna.
Rafał doskonale rozumie, że taką mamy pracę. Raczej patrzy na mnie
chłodnym okiem profesjonalisty, jak wypadłam w tej czy innej scenie.
Uczucie zazdrości zostawia na prywatny użytek. Bo jak to mówią: nie ma
miłości bez zazdrości... Ale już serio, mój mąż wie, że nie musi się
martwić. Jest stuprocentowym facetem i ma poczucie własnej wartości.
Intensywne ćwiczenia w siłowni i nieskazitelne mięśnie swoje robią
(śmiech).
Nie jest tajemnicą, że
dwa lata temu otarła się pani o śmierć. Podczas pracy w stołecznym
Teatrze Komedia straciła pani przytomność. Okazało się, że to pękniecie
tętniaka, który tkwił w pani głowie przez pięć lat! Takie doświadczenie
zmienia wszystko...
Nie da się opisać słowami tego, co przeżyłam. Z perspektywy czasu
patrzę na to tak, jakby cofnięto mnie na ziemię z zaświatów. Czasem
nawet żartuję sobie, że dostałam drugie życie w gratisie. Dzięki temu
nauczyłam się doceniać to, co mam i cieszyć się każdą chwilą.
Wiele radości daje mi praca. Jestem w stałej obsadzie „Ojca Mateusza“,
gdzie razem z Rafałem gramy przezabawne małżeństwo Gibalskich. Agata i
Patrycja to kompletnie inne bohaterki, co też bardzo mnie cieszy.
Niestety, przez Covid-19 mam teraz przerwę w pracy w teatrze. Przed
wybuchem pandemii grałam w spektaklu Komedii pt. „Kontrabanda“ oraz w
objazdowej sztuce „Prywatna klinika“. Wierzę, że już niedługo będzie
można wrócić na teatralne deski.
Trudno pracuje się z
własnym mężem?
O ile na początku miałam pewnie obawy, o tyle teraz z czystym sumieniem
mogę powiedzieć, że super! Cóż, Rafał jest wspaniałym aktorem! Mało kto
potrafi rozśmieszać tak jak on. Poza tym oboje wzajemnie się wspieramy
– zarówno w pracy, jak i w opiece nad dwójką naszych dzieci. To
bezcenne.
Dzięki tatcie, Tiborowi
Lensky’emu, muzykowi i menedżerowi najpopularniejszych czeskich
piosenkarzy, od dziecka obracała się pani w środowisku gwiazd
show-biznesu. Ktoś wywarł na panią szczególny wpływ?
Niewątpliwie Helenka Vondraćkova. Niezmiennie pozostaje dla mnie
niedoścignionem wzorcem kobiety, która nigdy nie osiada na laurach i
pracuje nad sobą każdego dnia. Gdy miałam niespełna 15 lat, zwróciła mi
uwagę, że chyba za mało ćwiczę (śmiech). Pokazała mi, że nawet jak
ogląda się film, trzeba trenować nogi, pośladki, brzuch. Helenka ma
chyba wagę w oczach, bo zawsze zauważy, jak przytyję choćby kilogram.
To moja inspiracja, by o siebie dbać.
To może Helenka stoi za
tym, że nie wierzy pani w siebie i rozbiera wszystko na czynniki
pierwsze?
Kto wie? Może (śmiech)...
Rozmawiała: Karolina Borowy