Rozmawiamy tuż po pani
powrocie z krótkiego urlopu. Wypoczęła pani?
Byłam kilka dnia na działce, gdzie wracam w każdej wolnej chwili. Mamy
z przyjaciółmi domki nad wodą; taki nasz mały raj. Tylko trzeba mieć
czas - to jedyny problem. Wszystkie produkcje pracują teraz pełną parą,
żeby nadrobić zaległości po pandemii, a dodatkowo się zabezpieczyć, bo
przecież nie wiadomo, co wydarzy się jesienią. Oczywiście się nie
obrażam. Cieszę się, że mam pracę, zwłaszcza że trudno powiedzieć, jak
będzie z teatrami i spektaklami.
Koronawirus wywrócił do góry nogami nasze kalendarze, a niektóre
spektakle planujemy z rocznym wyprzedzeniem. Tak jest na przykład w
przypadku „Pięknej Lucyndy” w Teatrze 6. Piętro, w której gra dwanaście
osób. Musimy mieć takie wyprzedzenie, żeby wszyscy mieli wolne terminy.
Nie gramy od marca, te spektakle przepadły.
Zaprasza pani na działkę
synową?
Jasne, przyjeżdża z moim starszym synem Mikołajem; świetnie się
dogadujemy. Jestem bardzo szczęśliwa, bo zaraz będzie pierwsza rocznica
ich ślubu - pobrali się 28. września. Są super parą, uważam że bardzo
dobrze się dobrali. Mój syn zyskał świetnych teściów, a ja córkę, bo
tak traktuję Olę. Wszyscy się lubimy i wspieramy, jesteśmy w znakomitym
kontakcie, co jest niezwykle cenne, bo nie zawsze takie układy rodzinne
da się stworzyć. Ale pewnie zapytał pan o moją synową ze względu na
rolę, jaką gram w „M jak miłość”...
Zgadza się (uśmiech).
Jaką teściową jest pani serialowa bohaterka?
Jest bardzo zadowolona z zięcia, podoba jej się Olek (Maurycy Popiel).
Gorzej z córeczką Anetą (Ilona Janyst – przyp. aut.) - trochę się
ścierają, bo obie są zdecydowane i mają silne charakterki. Oczywiście
córka ma trochę pretensji, że moja bohaterka ją zaniedbywała i nie
poświęcała czasu, a teraz nagle się pojawia i próbuje organizować jej
życie. Iwona dawno temu wyjechała do Niemiec, gdzie mieszkała wiele
lat. Miała biznes, przynajmniej trzech mężów, więc mało się dzieckiem
przejmowała, a dziecko miało pokręcone losy, choćby burzliwe początki
związku z Olkiem.
Dlaczego pani bohaterka
wróci do Polski?
Pojawi się nagle, więc trudno, żeby jej córka się ucieszyła. Jestem
zupełnie inna niż moja bohaterka, nie wytrzymałabym bez kontaktu z
synami. Chociaż różnie w życiu bywa, nasze losy są czasem pokręcone,
nauczyłam się nie krytykować nikogo. Dla potrzeb serialu Iwona jest
trochę podkolorowana.
Unika pani odpowiedzi,
dlaczego pani bohaterka wróciła Polski (uśmiech).
Dlatego, że nie lubię gadać o tym, co mam grać i jak gram (śmiech).
Robię na planie swoje, a efekty niech oceniają widzowie. Nie mogę i nie
chcę wszystkiego opowiadać, bo nie byłoby ciekawie. Powiem tylko, że
moja bohaterka będzie generowała różne problemy, że chce się
zaangażować i pomóc córce, co chwilami będzie różnie przyjmowane. Ten
wątek dopiero się zaczyna, zobaczymy, co się wydarzy w kolejnych
odcinkach.
Dlaczego widzowie tak
długo musieli czekać, aż dołączy pani do obsady „M jak miłość”?
Nie wiem, jakoś tak wyszło. Występowałam w różnych serialach,
kilkanaście lat w „Rodzinie zastępczej”, w „Daleko od noszy”, przez
piętnaście lat w kabarecie Olgi Lipińskiej. Teraz też gram w innych
serialach, ale podejrzewam, że inicjatywą wykazał się Mikołaj Roznerski
(serialowy Marcin – przyp. aut.). Przypuszczam, że ma swój udział w
tym, że dołączyłam do obsady „M jak miłość” i weszłam do rodziny
Chodakowskich.
Warto było?
Zdecydowanie! Z Małgosią Pieczyńską (serialowa Aleksandra – przyp.
aut.) grałyśmy kilkanaście lat temu w Teatrze Syrena w spektaklu
Cezarego Harasimowicza „Pecunia non olet?” w reżyserii Wojtka
Malajkata. Występował z nami między innymi Janek Jankowski, Piotr Polk
i mój młodszy syn Kuba, który debiutował w tym spektaklu, a teraz
skończył studia i został aktorem. Małgosia nic się nie zmieniła - jest
efektowną kobietą i świetną aktorką.
Bardzo przypadliśmy sobie do gustu z Iloną Janyst i Maurycym Popielem,
czyli z moją serialową córeczką i zięciem. Wyczuwamy się od pierwszego
wejrzenia. Lubimy grać nasze trójkowe sceny, jest nam na planie dobrze,
lekko i przyjemnie, ale - oczywiście - efekt końcowy zweryfikują
widzowie.
W rodzinie są także Iza i
Marcin, czyli Adriana Kalska i Mikołaj Roznerski.
Znamy się z Teatru 6. Piętro, gramy razem w „Pięknej Lucyndzie”. Bardzo
się zżyliśmy, próby i spektakle nas do siebie zbliżyły. Wcielam się w
tej sztuce w trzy postaci, między innymi Wawrzonka, trochę bezczelnego
i głupawego służącego hrabiego Adama, którego gra Mikołaj. Bardzo nas
ta konfiguracja bawi.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski