Czy ma pani fanklub, do
którego można się zapisać?
Nic mi o tym nie wiadomo. Chociaż cieszę się sympatią widzów, którą
odczuwam szczególnie ostatnio, po emisji odcinków „M jak miłość”.
Spotkałam się z wieloma opiniami, że wątek, w którym moja bohaterka,
Kisielowa, śledziła złodziei, był świetny.
Jako dziennikarz miałem
przywilej obejrzenia przed premierą filmu „Miszmasz, czyli Kogel Mogel
3”, w którym wciela się pani w Goździkową. Jestem przekonany, że grono
pani fanów jeszcze się powiększy, bo zagrała pani fantastycznie!
Dziękuję. Jeszcze nie widziałam filmu i co gorsza nie obejrzę go
również podczas premiery, która odbędzie się 22 stycznia, dlatego że
gram w tym czasie przedstawienie „Wizyta starszej pani” w warszawskim
Teatrze Dramatycznym. Przyjdę trochę później, ale na szczęście ludzie z
produkcji obiecali mi, że pokażą mi film wcześniej, żebym wiedziała, o
co chodzi (śmiech).
Goździkowa to
charakterystyczna postać komediowa, która nieco przypomina
temperamentem Kisielową z „M jak miłość” i Kleczkowską ze
„Złotopolskich”.
Takie role są mi chyba pisane (śmiech). Bardzo je lubię, chociaż
przyjemność sprawia mi również granie w dramatach. Ostatnio w teatrze
występuje w spektaklach o mocniejszej tematyce, dawno nie występowałam
na scenie w komedii.
Przed laty, w filmie
„Galimatias, czyli Kogel Mogel 2” w Goździkową wcielała się Stanisława
Celińska. Czy odnosiła się pani na planie do tego, jak grała tę postać?
Szczerze powiedziawszy mam żal do ludzi z telewizji, że stosunkowo
rzadko puszczają tę część filmu. Pierwszą („Kogel Mogel” - przyp. aut.)
znam na pamięć, a drugą widziałam może dwa razy. Bardzo mi się
podobała, ale niewiele z niej pamiętam. W związku z tym nie mogłam się
odnosić na planie do tego, co było. Paweł Nowisz, mój filmowy małżonek
(Goździk – przyp. aut.), który grał w „Galimatias, czyli Kogel Mogel
2”, trochę mi opowiadał, jak było przed laty. To niby te same postacie,
ale zawikłane w inne sytuacje. W poprzedniej części byli kąśliwymi
komentatorami rzeczywistości, a tym razem biorą czynny udział w różnych
wydarzeniach (śmiech).
Pani bohaterka pali nawet
marihuanę! Czy ma pani z nią jakieś doświadczenia?
Żadnych. Powiedziałam reżyserowi (Kordian Piwowarski – przyp. aut.), że
niestety jeśli chodzi o używki akurat tej nie znam. Alkohole tak,
papieroski owszem, ale w kwestii działania marihuany nie wiem nic. A on
powiedział, oczywiście żartując: nic się nie martw, ja ci wszystko
powiem (śmiech). Kordian to fantastyczny chłopak, bardzo się przykładał
na planie. Teraz bardzo lubię dwóch Piwowarskich, bo z jego ojcem,
Radosławem, świetnie dogadywałam się na planie „Złotopolskich”.
Pierwsze dwie części filmu widzowie wspominają do dziś. Długo czekali
na trzecią, która teraz trafia do kin, w związku z czym mam dużą tremę.
Czy widzowie będą też
wspominać rządy Kisielowej w roli sołtysa?
Fani „M jak miłość”, którzy myśleli, że nic jej się nie będzie udawało,
mogą być zaskoczeni. Na razie, o dziwo, Kisielowa poważnie wzięła się
do roboty i nawet odnosi sukcesy! Sprawdza się w roli sołtysa, załatwia
różne sprawy dla mieszkańców. Świetnie sobie radzi, z czego jestem
bardzo zadowolona. Oczywiście w koło będą różne afery, ale to w
przypadku Kisielowej normalne. Będzie miała pomysł, by odpuścić pracę w
sklepie i przekazać zarządzanie nim Weronice (Marta Wiśniewska – przyp.
aut.), ale chyba z niego zrezygnuje, bo przecież w tym miejscu można
się wszystkiego dowiedzieć (śmiech)
A jak będą układały się
jej relacje z ukochanym?
Niby wszystko idzie w dobrym kierunku, Robert (Krzysztof Tyniec –
przyp. aut.), będzie się starał, ale pojawią się zgrzyty. Ostatnio
nagrywaliśmy scenę z nieudaną próbą zaręczyn. Powiedziałam Krzyśkowi
Tyńcowi, że dobrze, że się tak skończyło, bo gdyby nasi bohaterowie
żyli długo i szczęśliwie, byłoby nudno dla widzów. Z drugiej strony są
taką parą, że chyba o stabilizacji nie może być mowy (śmiech). Niedawno
dostałam nowe scenariusze; okazuje się, że Robert nie odpuści.
Zobaczymy, może niedługo będzie ślub.
Spotkaliśmy się w
warszawskim teatrze Polonia, zaraz ma pani próbę do nowego spektaklu
„Wania, Sonia, Masza i Spike”. Opowie mi pani o nim?
Ten spektakl to dywagacje amerykańskiego autora (Christopher Durang –
przyp. aut.) na tematy Czechowowskie, próba przełożenia jego sztuk na
współczesny język. Bohaterami są Wania, Masza, Nina, jest wiśniowy sad.
To bardzo interesujący, ale i trudny spektakl. Gram w dublurze z Jowitą
Budnik postać, której nie ma u Czechowa, mianowicie służącą Kasandrę,
która wieszczy. Piętnastego stycznia odbyła się premiera, ja zagrałam
pierwszy raz dwa dni później. Nie wiem dlaczego, ale im dalej w las, im
jestem starsza, tym bardziej stresuję się przed premierą.
Pod koniec roku miała
pani zdjęcia do „Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3” i próby do spektaklu.
Znalazła pani chwilę, żeby pomyśleć o postanowieniach noworocznych?
Sylwestra spędziłam w Teatrze Dramatycznym, gdzie jestem na etacie, ale
nie mam czasu chodzić na przedstawienia, w których nie występuję.
Poszłam z przyjaciółką na „Kinky boots”. Spektakl skończył się dziesięć
minut przed północą. Potem był kieliszek szampana z aktorami, ale
przyjaciółka mnie wyciągnęła wcześniej, bo gdybym zaczęła rozmawiać z
kolegami, wyszłybyśmy o pierwszej. Patrze na zegarek, jest za pięć
dwunasta! Szybko rozłożyłam bufecik na schodkach Pałacu Kultury i
Nauki, przy rzeźbach robotników. Miałam małego szampana, kubeczki,
słoiczek ze śledzikami i widelczyki. Punkt dwunasta napiłyśmy się
szampana i przegryzłyśmy go śledziem. Przez to wszystko zapomniałam
pomyśleć o postanowieniach noworocznych, ale może to i dobrze (śmiech).
Śledziem? (śmiech)
Proszę się nie śmiać! Ten przepis na szczęście dostałam przed wielu,
wielu laty od Grażyny Wolszczak. Spędzałyśmy kiedyś Sylwestra w Teatrze
Rozmaitości. Zegar wybija dwunastą, rozglądam się, pięćdziesiąt osób
trzyma kieliszek szampana i śledzia na widelcu! Mówię do Grażyny:
Zobacz. A ona spokojnie, bo jest optymistką, odpowiedziała: Starczy dla
wszystkich. (śmiech). Przestrzegam tej tradycji, choć nie wiem, czy mi
coś polepsza w życiu, ale zawsze może być gorzej, prawda?
Rozmawiał: Kuba Zajkowski