Czy Sonia, którą grasz w
„M jak miłość”, ma dużo wspólnych cech ze swoją ciocią, Kisielową?
Gdy byłam w podstawówce i gimnazjum, regularnie oglądałam „M jak
miłość”. Potem miałam dużo obowiązków i brakowało mi czasu na śledzenie
losów bohaterów. Przed przyjęciem tej roli, wróciłam do serialu, żeby
zobaczyć, jak się zmienił i przyjrzeć się Kisielowej, którą gra
Małgorzata Rożniatowska. Konsultowałam się z reżyserami, którzy pracują
na planie „M jak miłość”, i wspólnie doszliśmy do wniosku, że Sonia
będzie miała tylko namiastkę charakteru swojej cioci. Staram się
tworzyć niezależną postać.
Jedno jest pewne – Sonia,
tak jak jej ciocia, też wywołuje zamieszanie w Grabinie i Lipnicy.
Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Na podstawie scenariuszy,
które otrzymałam, i scen, które zagrałam na planie, mogę powiedzieć, że
Sonia będzie kimś w rodzaju anioła stróża dla swojej cioci.
Wielokrotnie będzie jej pomagać i sprzyjać. Bardzo ją kocha, szanuje i
chce dla niej jak najlepiej. Jednocześnie moja bohaterka będzie szukała
dla siebie przestrzeni, co doprowadzi do wielu śmiesznych i mniej
śmiesznych zdarzeń, choćby takich jak podrywanie Janka (Tomáš Kollárik
– przyp. aut.) czy pocałunek z Ulą (Iga Krefft – przyp. aut.)
Czyli Janek, którym
interesowała się Sonia, może czuć się bezpieczny?
Tak (śmiech). Sonia skończyła szkołę, pracuje w policji, zmieniła
miejsce zamieszkania, teraz przyszedł czas na kolejny etap w życiu -
szukanie drugiej połówki. Rozgląda się, ale nie będzie w tym nachalna;
ona nie jest typem intrygantki. Niedługo zainteresuje się Andrzejkiem
(Tomasz Oświeciński – przyp. aut.). Zobaczymy, co się wydarzy.
To mój debiut w serialu, nigdy wcześniej nie miałam takich doświadczeń.
Występuję głównie w teatrze, gdzie jest zupełnie inny system pracy.
Szczerze i uczciwie muszę powiedzieć, że ekipa realizująca „M jak
miłość”, jest fantastyczna. W mojej pracy najbardziej interesujące i
inspirujące są spotkania, bez względu na to, czy dochodzi do nich w
teatrze, na planie filmu czy serialu. Od drugiego człowieka mogę się
wiele nauczyć, zainspirować; dzięki spotkaniom się rozwijam.
Ważny jest także talent.
Podczas Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi w 2015 roku zostałaś
wybrana najbardziej elektryzującą aktorką i dostałaś nagrodę dla
wybitnej osobowości scenicznej.
Festiwal Szkół Teatralnych otworzył mi wiele furtek, ale proces rozwoju
zaczął się na etapie nauki w Łódzkiej Filmówce. Może to zabrzmi
nieskromnie, ale pracowitości nie mogę sobie odmówić. Zawsze daję z
siebie wszystko i staram się maksymalnie wykorzystać to, co przynosi
los. Pracowałam bardzo intensywnie od pierwszego dnia w szkole.
Czwarty rok jest trudny, bo każdy ze studentów chce się jak najlepiej
zaprezentować podczas Festiwalu. To wyzwanie obdzielić równo role w
trzech spektaklach dyplomowych między dwadzieścia kilka osób. Miałam
szczęście, bo zagrałam w dramacie „Kamień” Mariusa von Mayenburga,
którego akcja toczy się na przestrzeni sześćdziesięciu lat. Żal było
nie wykorzystać potencjału tej roli.
Czyli po festiwalu
przebierałaś w ofertach?
Nie było tak kolorowo. Po sukcesie nie uderzyła mi do głowy woda
sodowa, ale poczułam że mogę i chcę pracować. Przystałam na pierwszą
ofertę, jaką otrzymałam, od dyrekcji poznańskiego Teatru Nowego. Byłam
tam cztery miesiące i zrobiłam zastępstwo w spektaklu w reżyserii
Jerzego Satanowskiego. Przez kilka miesięcy to było wszystko, czułam
się niekomfortowo, bo artysta, który nie gra, wypada z rytmu. Miałam
poczucie, że stygnę. Na przełomie 2015 i 2016 roku zadzwonił do mnie
pan Maciej Englert, dyrektor Teatru Współczesnego w Warszawie, i
zaproponował mi etat. Skorzystałam z tej oferty i dziś mam za sobą
cztery premiery.
Występujesz wyłącznie na
scenie Teatru Współczesnego?
Pracuję również w Och-Teatrze, gdzie gram w farsie „Pomoc domowa”. Tę
rolę zaproponowała mi Pani Krystyna Janda za pośrednictwem mediów
społecznościowych. Gdy wysłała mi zaproszenie do znajomych, nie chciało
mi się wierzyć, że to ona. Wcześniej spotkałyśmy się przelotem na
planie filmu „Panie Dulskie”. Myślałam, że ktoś ze mnie żartuje, bo
wielu kolegów robiło mi różne psikusy jeszcze za czasów studiów.
Przyjęłam zaproszenie, a po dwóch tygodniach dostałam wiadomość na
komunikatorze: to mój numer, proszę się ze mną skontaktować, pozdrawiam
KJ. Odpisałam asekuracyjne, czy to dobra godzina na telefon, bo było
wpół do dziesiątej wieczorem, a po minucie miałam połączenie na
messengerze. Siedziałam z mokrym praniem i modliłam się, żeby to nie
była wideorozmowa. Na szczęście nie była; odebrałam i usłyszałam
charakterystyczny głos pani Krystyny, która zaproponowała mi
współpracę. Oszalałam! Latałam po domu jak oparzona (śmiech). Premiera
spektaklu „Pomoc domowa”, na który serdecznie zapraszam, odbyła się we
wrześniu zeszłego roku. Tydzień później miałam pierwszy dzień zdjęciowy
na planie „M jak miłość”. Szaleństwo!
Kiedy poczułaś, że chcesz
zostać aktorką?
Myślałam o tym, ale chciałam być też zakonnicą. Pewnie dlatego, że
sztuka zakiełkowała we mnie w scholii parafialnej w moim rodzinnym
Kaliszu. Chodziły tam moje sąsiadki, które pięknie śpiewały w kościele;
też tak chciałam. Potem siostra zakonna powiedziała rodzicom, że
powinni mnie zapisać do szkoły muzycznej. Uważam, że to był świetny
ruch. Nauczyłam się organizować czas, edukacja muzyczna dużo mi dała i
do tej pory się przydaje. Skończyłam szkołę pierwszego stopnia w klasie
fortepianu. Później zdawałam do klasy śpiewu operowego, ale się nie
dostałam, co bardzo przeżyłam. Jako alternatywę wybrałam naukę gry na
flecie poprzecznym.
Scena zawsze mnie przyciągała. Śpiewałam psalmy estradowo. Zamiast stać
w miejscu, chodziłam z tekstem (śmiech). Osoby z mojego otoczenia
mówiły mi często, że muszę zostać aktorką. Wzięłam udział w jednym,
potem drugim konkursie recytatorskim, gdzie odnosiłam sukcesy, a w
klasie maturalnej zaczęłam chodzić na zajęcia teatralne.
Dostałaś się na wydział
aktorski za pierwszym razem?
Nie udało mi się dostać do AT w Warszawie i PWST w Krakowie. Dopiero w
Łodzi przyszedł rodzaj rezygnacji. Patrzyłam na te tysiąc osób
szykujących się do egzaminu i pomyślałam, że to niemożliwe, że się
dostanę. Wyluzowałam się i to przyniosło efekty. Teraz spełniam
marzenia i robię wszystko, żeby moje nazwisko było solidną marką i
dobrze się kojarzyło.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski