Szóstego grudnia
obchodziłeś urodziny. Jak spędziłeś ten dzień?
W tym roku obchodziłem urodziny w Koszalinie, w trochę innych
okolicznościach niż zazwyczaj. Po spektaklu, który tam graliśmy, na
scenę wyszedł producent i powiedział widzom, że kończę trzydzieści
cztery lata. Czterysta osób odśpiewało mi „Sto lat”! Wzruszyłem się;
nigdy nie obchodziłem urodzin w tak licznym gronie. Potem zaprosiłem
ekipę spektaklu na kolację do restauracji. Było miło i spokojnie.
Czego życzyli ci bliscy i
znajomi z pracy?
Bliscy zawsze życzą mi szczęścia i zdrowia. To najważniejsze, z resztą
sobie poradzę. Praca będzie, jak nie ta, to inna. Najbardziej zależy mi
na tym, żeby żyć zgodnie ze swoimi przekonaniami, po swojemu.
Nie trzeba ci życzyć
sukcesów zawodowych i popularności, bo świetne sobie radzisz. Jak to
jest być na szczycie?
Nie zachłystuje się popularnością, nie uważam się za nie wiadomo kogo.
Żyję normalnie, jak każdy inny człowiek, choć media plotkarskie
dopisują swoje historie. Niestety, niektórzy ludzie oceniają mnie na
podstawie newsów wyssanych z palca. Czasami mam ochotę uderzyć pięścią
w stół, powiedzieć „dość”, ale wiem, że to nic nie da. To zła strona
popularności, z którą muszę sobie radzić.
Na szczęście popularność
ma też dobre strony. Zostałeś nominowany w kategorii aktor w
plebiscycie Telekamery Tele Tygodnia.
Ta nominacja jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Dotychczas dostałem
jedną nagrodę teatralną imienia Andrzeja Nardellego za najlepszy w
sezonie debiut na scenach dramatycznych w Polsce. To było osiem lat
temu. Teraz zostałem dostrzeżony przez organizatorów plebiscytu
Telekamery. Wszystko się może zdarzyć, może w lutym odbiorę statuetkę,
może nie, ale to dla mnie miły akcent w życiu zawodowym. Cieszę się, że
moja praca w telewizji jest doceniana. Jestem wdzięczny producentom „M
jak miłość”, którzy dali mi szansę. I oczywiście widzom, którzy
oglądają mnie w serialu.
Gala Telekamer odbędzie
się w lutym. Wcześniej czeka cię premiera filmu „Narzeczony na niby”.
Opowiesz mi coś o nim?
To obyczajowa komedia romantyczna, której premiera odbędzie się na
początku stycznia. Nie powiem, w kogo się w niej wcielam, bo wyjawiłbym
tajemnicę. Mogę jedynie zdradzić, że to film o różnych rodzajach
miłości, w co wpisuje się mój bohater i że takiej roli jeszcze nie
grałem. Film ma bardzo dobrą obsadę i świetnego reżysera, Bartka
Prokopowicza, z którym zawsze chciałem spotkać się w pracy. Na planie
panowała świetna atmosfera, wydaje mi się, że zrobiliśmy dobre kino;
mam nadzieję, że będą państwo zadowoleni.
Masz jeszcze jakieś plany
zawodowe na najbliższy czas?
W marcu czeka mnie kolejna premiera - do kin trafi komedia romantyczna
„Kobieta sukcesu”, w której też gram ciekawą rolę. Obecnie przygotowuję
się do pracy na planie filmu akcji o zawodnikach MMA. 23 grudnia byłem
na gali KSW w Katowicach, gdzie walczył i wygrał mój serdeczny kolega
Tomek Oświeciński. Pierwszy raz widziałem na żywo walki i mam jeszcze
większą ochotę wziąć udział w tym filmie. Od kilku miesięcy ciężko
pracuję, by sprostać temu wyzwaniu. Rozciągam się, buduję sylwetkę, mam
sparingi, biegam z odważnikami, skaczę na skakance. Mimo że w ciągu
ostatnich dwóch miesięcy zagrałem siedemdziesiąt pięć spektakli w całym
kraju, pracowałem na planie dwóch seriali i kończyłem zdjęcia do filmu
„Narzeczony na niby”, znalazłem czas na treningi. Zdjęcia rozpoczynamy
na przełomie stycznia i lutego.
Nie jesteś zmęczony?
Cieszę się, że mam pracę; lubię grać. Ale faktycznie, ostatnio wziąłem
na siebie za dużo. Na szczęście zrozumiałem, że przesadziłem i zacząłem
zajmować się tym, co najważniejsze. Wiele osób czegoś ode mnie
oczekuje, dostaję mnóstwo różnego rodzaju ofert, ale muszę uważać, żeby
się w tym nie zatracić. Chcę jak najwięcej czasu poświęcać synkowi. Ma
już siedem lat i jest niezłym ziółkiem. Chodzi do szkoły, odrabiamy
razem lekcje, rysujemy szlaczki w zeszytach. Ostatnio bardzo mnie
zaskakuje. Okazało się, że jest świetnym kompanem do chodzenia po
górach. Co prawda na razie zapału starcza mu na przejście dwustu
metrów, a potem muszę go nosić, ale to dobry początek (śmiech).
Co w nowym roku wydarzy
się w wątku Marcina, którego grasz w „M jak miłość”?
Niedługo dowie się, że ma dziecko z Izą (Adriana Kalska – przyp. aut.),
prawdopodobnie kobietą swojego życia. Jego ukochana jest między młotem,
a kowadłem. Z jednej strony jest związana z Marcinem, z którym ma
dziecko, z drugiej – spotyka się z Arturem (Tomasz Ciachorowski –
przyp. aut.). W tym wątku bardzo dużo się wydarzy. Bohater Tomka
Ciachorowskiego pokaże złe oblicze, a ważnym elementem tej układanki
będzie również Ania (Maria Pawłowska – przyp. aut.).
Czyli w przyszłym roku
widzowie mogą spodziewać się w wątku twojego bohatera wielu emocji?
Zdecydowanie. Marcin jest bardzo kochliwy, w związku z czym w jego
życiu dużo się dzieje. Cieszę się, bo dzięki temu mam na planie dużo
ciekawych zadań aktorskich. Zagrałem w „M jak miłość” mnóstwo
wymagających, przepełnionych skrajnymi emocjami scen. Bardzo dużo się
tam nauczyłem i poznałem wielu fantastycznych ludzi.
Przez ostatnie lata serial bardzo się zmienił. Producenci trzymają rękę
na pulsie i modyfikują go tak, by wciąż był atrakcyjny dla widzów. Cały
czas dołączają do nas nowi, znakomici aktorzy. Stąd bierze się fenomen
„M jak miłość”, które w dalszym ciągu ma ogromną oglądalność. Rola
Marcina Chodakowskiego jest dla mnie bardzo ważna, zajmuje dużą część
mojego życia zawodowego, ale nie spoczywam na laurach. Gram w wielu
innych produkcjach, ciągle jestem głodny nowych ról.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski