Zapraszamy na rozmowę z Tomaszem
Włosokiem!
Niedawno ukończyłeś szkołę teatralną,
a już masz na koncie kilka ról w głośnych filmach i grasz w
najpopularniejszym polskim serialu - „M jak miłość”. Robi wrażenie!
Sam nie do końca wierzę, co się dzieje (śmiech). Czuję się trochę jak
we śnie. Poświęcam się aktorstwu, wierzę w ten zawód, traktuję go jak
misję i cieszę się, że mogę się w nim realizować. To przygoda mojego
życia. Film z moim udziałem „Jestem mordercą”, który można oglądać w
kinach, został dobrze przyjęty przez widzów, zobaczymy jak będzie z
„Reakcją łańcuchową” (premiera prawdopodobnie w przyszłym roku – przyp.
aut.) i „Powidokami” (premiera 13 stycznia – przyp. aut.). Jestem
ciekawy, jakie będą efekty naszej pracy.
Jak wspominasz spotkanie z Andrzejem
Wajdą na planie filmu „Powidoki”?
To była piękna przygoda. Podczas zdjęć panowała wyjątkowa atmosfera;
Andrzej Wajda był mistrzem, ogromnym szacunkiem darzyli go ludzie z
każdego działu realizatorskiego. Wzbudzał respekt, mimo podeszłego
wieku miał bardzo bystry umysł, a jednocześnie cieszył się jak dziecko
każdą chwilą na planie. Podczas kręcenia pierwszej, otwierającej film
sceny, w której malowaliśmy plenery, podszedł do nas, popatrzył i
zaczął mnie szarpać za ubranie, mówiąc - ludzie, więcej szaleństwa,
więcej szaleństwa. Zrobiło mi się głupio.
A jak pracowało ci się z
przedstawicielami młodszego pokolenia filmowców - Maciejem Pieprzycą,
reżyserem „Jestem mordercą”, i Jakubem Pączkiem, reżyserem „Reakcji
łańcuchowej”?
Maciek Pieprzyca jest świetnym reżyserem, który daje aktorom ogromną
swobodę. Osiemdziesiąt pięć procent filmu ma nakręcone w głowie zanim
stanie na planie. To się czuje – był przygotowany, wiedział, gdzie mamy
ustawić się podczas kolejnych ujęć i jak się poruszać, żeby to miało
sens. Jednocześnie nie lekceważył żadnej propozycji, którą
przedstawialiśmy. Słucha, jest całkowicie skupiony na aktorze, a
jednocześnie ogarnia wszystko, co dzieje się na planie.
Kuba Pączek, reżyser „Reakcji łańcuchowej”, też był znakomicie
przygotowany do pracy. Dopieszczał scenariusz wiele lat, ten film jest
jego wychuchanym dzieckiem. Zazwyczaj nie oglądam na planie scen z moim
udziałem, ale w tym przypadku zrobiłem wyjątek. Widziałem kilka, robią
wrażenie.
Niedawno dołączyłeś do obsady „M jak
miłość”. Jak bardzo, z twojej perspektywy, różni się praca na
planie filmu i serialu?
Praca na planie serialu wieloodcinkowego rządzi się swoimi prawami,
sceny powstają szybko, nie ma czasu na zastanowienie jak podczas
realizacji filmu. Trzeba się przestawić na odpowiedni tryb i grać. Taki
rodzaj pracy hartuje, uczy wytrwałości i bycia w gotowości w każdej
chwili. Nie ma rzeczy niemożliwych, wszystko da się zrobić.
Nie byłem zdziwiony tempem pracy na planie „M jak miłość”, bo kilka lat
temu grałem w „Pierwszej miłości” razem z moim przyjacielem Piotrem
Nerlewskim. Byliśmy na drugim roku PWST i musieliśmy łączyć zdjęcia do
serialu z nauką.
Czy spotkałeś się już na planie „M jak
miłość” z Piotrem, który gra w serialu Franka?
Niestety nie spotkaliśmy się jeszcze na planie i pewnie szybko to nie
nastąpi. Może, kiedyś, przez przypadek. Będzie trudno, bo on siedzi
głównie w lesie i cały czas poluje (śmiech). Gramy w oddalonych od
siebie wątkach, ale byłoby super, gdybyśmy mogli razem zagrać. Bardzo
lubię pracować z Piotrkiem, uważam, że jest świetnym aktorem. Mam
nadzieję, że zrobi ogromną karierę, bo na to zasługuje. Jesteśmy
dobrymi znajomymi, ale - co ciekawe - na początku się nie polubiliśmy.
Starły się silne charaktery, dwóch warszawskich cwaniaków (śmiech).
Radek, którego grasz w „M jak miłość”,
też ma w sobie coś z warszawskiego cwaniaka.
W zapowiedzi jednego z odcinków serialu pojawiła się informacja, że
kryminalista Radek zaczyna pracę w Bistro za Rogiem. Takie określenie
tej postaci to duże uproszczenie - od pierwszego odcinka widać, że nie
jest jednoznacznie złym człowiekiem. Ma dobre serce, ale za młodu
trafił na niewłaściwą ścieżkę i dziś kieruje się w życiu prawami ulicy.
Jest bezpośredni, bywa wybuchowy, a przy tym może wzbudzać sympatię.
Nie daje sobie dmuchać w kaszę, w relacjach z innymi osobami, choćby
Olgą (Katarzyna Grabowska – przyp. aut.) czy Kingą (Katarzyna Cichopek
– przyp. aut.), lubi dominować. W najbliższych odcinkach będzie
próbował manipulować, żeby zdobyć to, na czym mu zależy.
Chodzi o zdobycie pieniędzy, których
potrzebuje, żeby spłacić długi?
Nie ma co ukrywać, Radek ma kłopoty związane z brakiem pieniędzmi. Gdy
dowiedział się, że Olga, którą poznał w Bistro za Rogiem, ma bogatego
ojca, dostrzegł dla siebie szansę. Teraz będzie działał tak, by jak
najszybciej rozwiązać swoje problemy. Nie można stawiać na nim
krzyżyka, czasami podejmuje kontrowersyjne decyzje, ale wydaje mi się
że nikogo nie krzywdzi. Lubi Olgę, ona lubi jego, pasują do siebie,
może kiedyś zostaną parą? Ten wątek dostarczy widzom sporo emocji.
Co cię zajmuje poza aktorstwem?
W młodości dużo czasu spędzałem na treningach sztuk walki; tę pasję
zakorzenił we mnie mój tato. Przez cztery lata rozwijałem się na
treningach aikido, potem poszedłem w stronę tajskiego boksu, przez
chwilę trenowałem krav magę. Gdy chodziłem do szkoły teatralnej i
ostatnio, ze względu na kolejne zadania aktorskie, nie miałem czasu na
rozwijanie tej pasji, bo brakowało mi czasu. Zamierzam do niej wrócić w
styczniu, pewnie zapiszę się na jakieś zajęcia. W sztukach walki jest
dużo agresji, ale paradoksalnie przynoszą ukojenie i uspokajają;
podczas treningów wytrąca się negatywna energia.
Sztuki walki mają sporo wspólnego z
aktorstwem...
Gdy dwójka aktorów spotyka się na planie czy scenie, dochodzi między
nimi do wymiany energii. To rodzaj konfrontacji, walka o dominację.
Aktorstwo opiera się na współdziałaniu, ale i konflikcie, dzięki
któremu można się doskonalić i rozwijać. Bez rywalizacji ten zawód nie
miałby sensu. Takie same zasady panują na ringu czy macie; dostrzegam
wiele podobieństw między aktorstwem, a sztukami walki.
Rozmawiał:
Kuba Zajkowski