Dwa lata temu zrezygnowała ze stałej
pracy w charakterze agentki aktorów, żeby skupić się na aktorstwie. W marcu
odbyła się premiera jej monodramu „Supermenka”, a na planie „M jak
miłość” ma coraz więcej wyzwań. Teresa Zarzycka, którą gra w serialu,
właśnie dowiedziała się, że jest ciężko chora. Kolejne wiadomości będą
bardziej optymistyczne – być może wyzdrowieje dzięki eksperymentalnej
terapii!
Cześć, supermenko. Jak ci dzisiaj
minął dzień?
Cześć, trudno wyobrazić sobie, żeby było gorzej. Po raz pierwszy, od
kiedy moja starsza córka chodzi do szkoły, a jest już w trzeciej
klasie, zaspałam. W związku z tym nie poszła na pierwszą lekcję. Nie
mogliśmy spotkać się w lepszym momencie, żebym miała możliwość
oficjalnie przyznać się do porażki.
Współczesne kobiety odnoszą sukcesy,
ale i porażki. Między innymi o tym opowiada twój monodram „Supermenka”.
Oczywiście żartowałam - to, co mi się dzisiaj przytrafiło, to drobiazg.
Bohaterka mojego spektaklu zmaga się z prawdziwymi problemami, a mimo
to – o czym chciałabym powiedzieć głośno i wyraźnie – pokonuje
wszystkie przeciwności losu. Okazuje się, że nie da się być zawsze
super i odnosić samych sukcesów. Tak to jest z naszym życiem, że
żebyśmy mogli poczuć, jak miłe, urocze i szczęśliwe bywa, od czasu do
czasu trzeba się potknąć, wywrócić, a potem wstać i iść dalej.
„Supermenka” nie wymaga od widza tajemnej wiedzy czy szczególnej
wrażliwości, bo każdy zetknął się sytuacjami, których doświadcza moja
bohaterka. Ten spektakl opowiada o wyzwaniach, z którymi mierzymy się
na co dzień, a z drugiej strony jest utrzymany w dosyć lekkiej formule.
Przez półtorej godziny można się pośmiać, mam nadzieję, że także
wzruszyć i wzbudzić w sobie refleksję nad życiem. Staram się, żeby nie
było nudno.
Skąd wziął się pomysł na „Supermenkę”?
Pewnie niewiele osób o tym wie, ale prawie dwa lata temu diametralnie
zmieniłam życie. Rzuciłam stałą pracę i przestałam być agentką. Tak się
poukładało, że miałam coraz więcej zajęć aktorskich i musiałam podjąć
decyzję, co dalej. Koleżanka, która mnie zastępowała w agencji, radziła
sobie doskonale, ale też musiała wiedzieć, na czym stoi. Nie mogłam w
nieskończoność prowadzić w ten sposób życia zawodowego. Wspólnie z
Jurkiem Gudejko, moim szefem, ustaliliśmy, że skupię się na aktorstwie.
Jurek opowiadał mi, że gdy dzwonił do różnych produkcji, żeby
powiedzieć, że już nie jestem agentką, mówił: ta pani już u nas nie
pracuje, teraz my pracujemy dla tej pani (śmiech).
Po jakimś czasie zapytał mnie, co by było, gdybym zagrała w teatrze.
Gdy padła propozycja, że to ma być monodram, w pierwszej chwili mnie
zmroziło. Zgodziłam się, bo pomyślałam, że nie mam nic do stracenia.
Poprzednio stałam na deskach teatralnych dwadzieścia lat temu, pewnie
niewiele osób pamięta moje role. Nie mogłam popsuć sobie reputacji
teatralnej, a miałam dużo do zyskania.
Wykazałaś się dużą odwagą. Monodram to
ogromne wyzwanie aktorskie.
Na scenie największe z możliwych, nie da się go porównać do pracy na
planie filmu czy serialu. Rzuciliśmy się z Jurkiem Gudejko, który
wyreżyserował i wyprodukował „Supermenkę”, na głęboką wodę. Gramy
krótko, premiera odbyła się ósmego marca, ale jestem bardzo zadowolona.
Wystawiamy spektakl w warszawskim teatrze Kamienica i zaczynamy jeździć
po Polsce. Wczoraj wróciłam z Olsztyna, gdzie pokazywaliśmy mój
monodram na Spotkaniach Teatralnych. Niedługo będziemy między innymi w
Gorzowie Wielkopolskim i Krakowie.
W „Supermence” rozśmieszasz widzów, a
na planie „M jak miłość” masz do grania trudne, dramatyczne sceny.
Twoja bohaterka właśnie dowiedziała się, że jest ciężko chora.
Bardzo się martwię stanem zdrowia pani Zarzyckiej. Pierwsze doniesienia
były tragiczne, że jest źle i może być tylko gorzej, że to kwestia
miesięcy, góra dwóch lat i będzie po niej. Kolejne wiadomości są
bardziej optymistyczne, pojawiają się informacje o eksperymentalnych
terapiach, którym ma się poddać moja bohaterka. Jej życie rodzinne
zaczęło się pięknie układać - zbliżyła się do Mostowiaków, ma prawie
synową Natalię (Marcjanna Lelek – przyp. aut.), mogłaby pomóc w opiece
nad malutką Hanią (Maja Marczak – przyp. aut.). Szkoda byłoby to
tracić, mam nadzieję, że tak szybko się nie podda i wyzdrowieje.
To silna kobieta. Mimo że choruje, nie
odpuszcza walki o dobro rodziny. Przekona się o tym kłusownik Gliński,
któremu Teresa powie kilka ostrych słów.
Spotka go w drodze do sklepu, nie pójdzie do niego specjalnie. Ale
owszem, Teresa to kobieta, która dopóki jest w stanie ruszyć palcem,
będzie dbała o dobro rodziny, a Franka (Piotr Nerlewski – przyp. aut.)
w szczególności. W związku z zamieszaniem, jakie wywołał Gliński
(Grzegorz Kucias – przyp. aut.), wrócą sprawy z przeszłości. Zarzycka
zacznie utwierdzać się w przekonaniu, że jej mąż nie zginął w wypadku,
tylko że ktoś mu pomógł.
Spotkałaś na planie „M jak miłość”
jakiegoś aktora, którego byłaś agentką?
Na razie pracuję wyłącznie z osobami, z którymi nie miałam wcześniej do
czynienia. Jest miło i uroczo. Chciałabym kiedyś zagrać z Mikołajem
Roznerskim, jednym z moich ulubionych podopiecznych, ale na razie
losy naszych bohaterów się rozmijają.
Cieszysz się, że postawiłaś na
aktorstwo? Jesteś zadowolona ze swojej decyzji?
Podoba mi się ta zmiana. Znajduję się na takim etapie, że to dla mnie
najlepsze rozwiązanie. Kiedyś bałam się momentów w życiu aktora, w
których zawodowo nie dzieje się nic, albo niewiele. Teraz wiem, jak je
zagospodarować; nie marnuję tego czasu. Gdy nie pracuję na planie czy w
teatrze, jestem mamą na pełen etat.
Rozmawiał:
Kuba Zajkowski