Mam wrażenie, że jeszcze nie grałeś takiej grzecznej postaci jak w filmie „7 rzeczy, których nie wiecie o facetach”...
Przede wszystkim cieszę się, że producenci mi zaufali. Nie zaproponowano mi tej roli - żeby ją zdobyć, musiałem wygrać casting. Udowodniłem sobie i twórcom filmu, że mogę grać różne role, nie tylko wyluzowanego chłopaka z sąsiedztwa. Ta postać jest od początku do końca wymyślona przeze mnie; na zdjęcia próbne przyszedłem w okularach, ugrzeczniłem Tomasza. To bardzo ułożony facet, od szkoły podstawowej związany z ukochaną Basią (Alicja Bachleda-Curuś - przyp. aut.), z którą zamierza wziąć ślub. W jego życiu nie ma miejsca na przypadek, wszystko ma zaplanowane. Wie, co będzie robił jutro, za tydzień i za miesiąc.
Skoro jest taki zakochany w narzeczonej, to dlaczego na niektórych zdjęciach, które powstały na planie filmu, towarzyszy mu piękna blondynka?
Czasami dzieje się coś, co zmienia nawet najlepiej przygotowany plan. Tomasz będzie zmuszony zweryfikować swój pod wpływem uroku ślicznej Moniki (Joanna Opozda – przyp. aut.), którą widziałeś na zdjęciach. Zacznie z nią romansować, co postawi znak zapytania przy jego relacji z Basią. Nasz wątek pokazuje różne oblicza długoletnich związków, ich plusy i minusy.
Praca na planie tego filmu była dla mnie bardzo trudna. W jednej ze scen grałem w towarzystwie dwudziestu pięciu pięknych dziewcząt, w związku z czym miałem problemy ze skupieniem (śmiech).
Czym ten film może przyciągnąć widzów do kin?
„7 rzeczy, których nie wiecie o facetach” to mądra komedia o kilku mężczyznach, którzy przeżywają najtrudniejsze momenty w życiu. Siedem różnych, przeplatających się ze sobą historii, siedem różnych spojrzeń na współczesnych facetów, ich związki i relacje. Oglądając ten film można się wzruszyć i pośmiać.
I dowiedzieć się czegoś o facetach?
Bez problemu. Ten film niektóre mity o facetach umacnia, inne – obala. Warto pójść do kina, zobaczyć i przekonać się samemu. „7 rzeczy, których nie wiecie o facetach” trafi na duży ekran dwudziestego szóstego lutego.
Jak ci się pracowało z Alicją Bachledą-Curuś?
Bardzo dobrze. Mimo otoczki aktorki międzykontynentalnej, jest bardzo skromną, miłą i inteligentną kobietą z dystansem do siebie.
Obawiałeś się tego spotkania ze względu na tę otoczkę?
Trochę się obawiałem. Alicja działa w show biznesie od szóstego roku życia, znałem ją między innymi z filmu „Pan Tadeusz”, jest ikoną mojego dzieciństwa. Może to głupio brzmi, bo jesteśmy w tym samym wieku, ale taka jest prawda. Mieliśmy razem dziesięć dni zdjęciowych, było przyjemnie, miło, bez dwuznaczności. Alicja jest świetną osobą i aktorką; fantastyczne spotkanie.
Niedawno byłeś kilka dni w Stanach Zjednoczonych. Poleciałeś tam na zaproszenie Alicji?
Nie zadawaj mi takich pytań, bo zaraz ktoś wykreuje wokół mojej odpowiedzi jakąś niestworzoną historię (śmiech). Pracowałem z Alicją na planie filmu, zostaliśmy znajomymi, to wszystko. Byłem przez kilka dni za granicą, ponieważ miałem do wykonania pewne zadanie; tyle mogę powiedzieć.
Rozmawiamy na planie serialu „M jak miłość”, którego scenarzystów prawdopodobnie szantażujesz.
Dlaczego?
Unikają jak ognia wprowadzenia stabilizacji w życiu twojego bohatera Marcina, co jest ci na rękę, bo masz więcej ciekawych scen do grania.
Nie muszę nikogo szantażować, jesteśmy jednomyślni – zgodnie uważamy, że na razie nie można wsadzić Marcina w ciepłe kapcie. Mój bohater to silny facet, który kieruje się w życiu emocjami, nie można tego zmienić. Oczywiście dojrzewa, jest innym człowiekiem, niż kilka lat temu. Odkąd go gram przeżył wiele dramatów - umarła jego ukochana Kasia (Agnieszka Sienkiewicz – przyp. aut.), został samotnym ojcem. To go zmieniło.
Czyli Iza, którą gra Adriana Kalska, może zapomnieć o ślubie i wspólnym życiu z Marcinem?
Nie twierdzę, że Marcin nie może się ożenić, ale chciałbym, żeby na zawsze pozostał niespokojnym duchem. To ciekawe dla mnie jako aktora i - tak mi się przynajmniej wydaje - dla widzów, którzy mogą zadawać sobie pytanie: czy ten facet kiedykolwiek się ustatkuje? Jego postawa życiowa wprowadza dyskusję, wzbudza zainteresowanie.
A Iza? Krąży wokół mojego bohatera, raz jest bliżej, raz dalej. Coś ich do siebie przyciąga, są do siebie podobni - myślę, że w przyszłości mogą zbudować poważny związek. Kilka dni temu przeczytałem w scenariuszu jednego z nowych odcinków, że Marcin zaproponuje Izie, żeby z nim zamieszkała.
Co na to jej chłopak Artur?
Ostatnio rozmawiałem z Tomkiem Ciachorowskim, który gra tę postać. Doszliśmy do wniosku, że szkoda nam Artura. Nic złego nie zrobił, był w porządku w stosunku do Izy, kocha ją, a nagle pojawił się Marcin, który mu ją zabiera i do tego na każdym kroku go bije.
To muszą być trudne sceny dla Tomka Ciachorowskiego. Walczy z wysportowanym przeciwnikiem z wyższej kategorii wagowej.
Jestem ostrożny, nic mu nie grozi (śmiech).
Cały czas trenujesz?
Tak, trenuję regularnie z grupą kolegów crossfit i chodzę na siłownię. Teraz wymyśliłem sobie, że będę ćwiczył w masce tlenowej, jak zawodnicy MMA. Można w niej ustawiać ilość powietrza, którym się oddycha. Gdy jest ustawiona na najwyższym trybie, symuluje warunki panujące na wysokości ośmiu tysięcy metrów! Dzięki niej można poprawić wydolność i kondycję. Niedługo ją wypróbuję, może być fajnie.
Zazdroszczę ci wytrwałości. Trenujesz regularnie od wielu miesięcy.
Nie muszę się do tego zmuszać, nie mam problemów z motywacją, treningi sprawiają mi radość. Chcę być sprawny fizycznie, postępy nakręcają mnie do jeszcze większego wysiłku. Dzięki treningom lepiej się czuję, zyskałem pewność siebie w życiu i pracy. Aktor powinien być w formie, bo dzięki temu może zrobić więcej na planie czy scenie.
Gdyby scenarzyści „M jak miłość” wymyślili scenę, w której twój bohater musiałby przebiec dwadzieścia metrów z Rafałem Mroczkiem na plecach, dałbyś radę?
Najpierw spróbowałbym z jego bratem Marcinem; wydaje mi się, że jest trochę lżejszy (śmiech).
Rozmawiał: Kuba Zajkowski