Co jest dla Pani najtrudniejsze w pracy nad "M jak Miłość"?
To, aby zawsze zależało mi na tym, co robię. Dlatego często zwracam uwagę na tekst - i poprawiam, gdy coś złe. Dobrze napisany dialog powinien sam "wchodzić" aktorowi do głowy.
A najprzyjemniejsze?
Spotkanie z reżyserką Natalią Koryncką - Gruz. Jest bardzo ciekawym człowiekiem. Oczywiście reszta ekipy też jest świetna, ale to Natalia przychodzi mi pierwsza na myśl.
Serialowa rodzina Zduńskich pada ofiarą przestępców. Co Pani myśli o przemocy w Polsce: czy dzisiaj jest jej więcej, niż parę lat temu?
Przemoc jest taka sama jak kiedyś. Teraz więcej o niej wiemy, ponieważ ilość wiadomości nam przekazywanych jest większa. Są nowe gazety, stacje telewizyjne i radiowe... Dlatego przemoc często jest traktowana jako "news", a nie jako problem. Czy jestem przeciw? Naturalnie, że jestem!
Maria Zduńska jest pielęgniarką. Umiałaby Pani udzielić pierwszej pomocy?
Oczywiście, potrafię robić nawet zastrzyki! I świetnie leczę homeopatycznie najbliższych. Nawet na planie zaordynowałam już parę uleczeń, gdy zawiodły antybiotyki lekarzy....
A jaką jest Pani pielęgniarką w domu? Bo przy 9-letnim dziecku musi się to czasami zdarzać...
Nie jestem jakoś specjalnie troskliwa czy wylewna. Raczej jestem konkretna.
Prowadzi Pani zdrowy tryb życia?
Nie do końca, bo palę papierosy, aczkolwiek mam nadzieję, że przestanę. Natomiast staram się zwracać uwagę na to, co gotuję i prawie nie jem mięsa. A dla relaksu uwielbiam chodzić na basen i dużo gram w tenisa.
Interesuje się Pani polityką? Np. ostatnimi problemami w służbie zdrowia?
Polityka kompletnie mnie nie interesuje: nawet nie oglądam dzienników! Zresztą dla mnie to po prostu śmieszne, że posłowie w sejmie podwyższają sobie diety, a biedne pielęgniarki nie mogą wywalczyć nawet 500 zł... Lekarze muszą wypisywać recepty długości pracy magisterskiej, a facet, który to wymyślił, nie ponosi konsekwencji... Oczywiście można to usprawiedliwiać mówiąc, że Polska jest w trakcie przemian, że to taka Ameryka lat 20-tych.. Ale to nie jest normalne.
Hobby Marii Zduńskiej to śpiew w chórze. Czy w związku z tym miałaby Pani ochotę zaśpiewać w "M jak Miłość" i czy w ogóle lubi Pani śpiew?
Bardzo lubię śpiewać, ale w serialu raczej nie chciałabym tego robić. Zresztą już mam na koncie jeden przebój, bo w latach 80-tych, będąc na studiach, śpiewałam "Chciałabym chciała" z Formacją Nieżywych Schabuff.
Zawsze chciała Pani być aktorką? Czy to spełnienie dziecięcych marzeń?
Tak właściwie, to chyba życie za mnie zadecydowało. Zawsze dobrze mówiłam wiersze, ale równie dobrze robiłam też wiele innych rzeczy, np. grałam w koszykówkę. Chciałam zdawać na psychologię, ale egzaminy do szkoły teatralnej były wcześniej, więc skoro zdałam, to zostałam aktorką. Świadome aktorstwo przyszło dużo później. Po ukończeniu szkoły grałam sporo w teatrach telewizji ze znakomitymi aktorami i reżyserami, jak Łapicki, Englert czy Tomasz Zygadło i to oni bardzo mi pomogli, za co jestem im bardzo wdzięczna.
Jak córka reaguje na Pani zawód? Ogląda Panią w telewizji?
Rozpacza, że nic o mnie nie ma w gazetach, które czytają mamy koleżanek. Jej zdaniem muszę być złą aktorką, skoro o mnie nie piszą! Ale poza tym jest bardzo zadowolona, ze gram w serialu "M jak Miłość", bo w klasie często rozmawia o mojej postaci. Natomiast gdy była mała, często bywała ze mną w teatrze, ale nie oglądała mnie w telewizji. Bałam się, że czegoś nie zrozumie, że będę musiała jej tłumaczyć dlaczego np. całuję się z obcym panem... Teraz jest starsza, więc czasami pozwalam jej oglądać teatry telewizji, ale zawsze wybieram, co ma obejrzeć.
Chciałaby Pani, żeby córka poszła w jej ślady?
Nie, bo to bardzo trudny zawód, a do tego w Polsce zdeprecjonowany. Ostatnio oglądałam np. (niechcący) jeden z dzienników i usłyszałam, że aktorzy "płacą wstydowe" za branie udziału w reklamówkach czy serialach. Tego nie można tak oceniać: świat nie jest czarno-biały! A sztuki też nie da się zmierzyć i dopasować do jakiegoś idealnego wzorca! Myślę, że bardzo prawdziwe jest to, co napisał kiedyś Kilar. Gdyby artyści mieli być oceniani za swoją twórczość w niebie, to nieważne powinno być, czy ktoś skomponował mszę, polkę czy zwykłą piosenkę. Ważne, aby było to "święte", czyli dobre i czyste. Trzeba po prostu robić wszystko najlepiej, jak się potrafi. Zresztą nasz zawód jest bardzo kapryśny. Generalnie 80 proc. Aktorów zarabia naprawdę źle, zwłaszcza ci w mniejszych miastach. A reklama to tylko jedna z form zarabiania pieniędzy.
Spora część akcji "M jak Miłość" dzieje się na wsi. Czy prywatnie lubi Pani odwiedzać, np. na urlopie, tradycyjną polską wieś?
W ogóle jej nie znam, bo nie mam tam żadnej rodziny, do której mogłabym jeździć. Z dziada pradziada jestem mieszczuchem! Lubię za to polskie góry i polskie morze. Kocham miejscowość Kąty Rybackie koło Krynicy Morskiej. Uwielbiam chodzić godzinami nad morzem i czuję się wtedy jak właścicielka wybrzeża!
Wie Pani już, gdzie spędzi słynny, ostatni sylwester tysiąclecia?
Na pewno wiem, gdzie go nie spędzę! Nie pójdę świętować na Stare Miasto, bo płakać mi się chce, od kiedy dowiedziałam się, ile ta zabawa ma kosztować! Wiem, że jakoś trzeba Nowy Rok witać, ale na miły Bóg, nie tak! Pielęgniarki nie mają pieniędzy, nauczyciele nie mają pieniędzy... A oni robią sylwestra za dwa miliony! W biednym kraju, takim jak Polska, to jest nie na miejscu! To tak, jakbym nie miała co dać jeść dziecku, ale za pożyczone pieniądze robiła przyjęcie dla stu osób! To po prostu cyniczne.
Czy rok 2000 był dla Pani w jakiś sposób wyjątkowy?
Nie, właściwie niczym specjalnym się nie wyróżniał. Mam tylko wrażenie, że teraz bardziej świadomie żyję - i to mi się podoba. Cieszę się np., że gdy spotykam ludzi patrzę im prosto w oczy i nawet zapamiętuję ich kolor... I na przyszłość też bym sobie tego życzyła. Mądrości, świadomości tego, że wszystko przemija, ludzie się zmieniają i że każdy z nas w głębi duszy "chce dobrze". Bo nie ma ludzi z gruntu złych.
Skoro wszyscy się zmieniają, to jak w ostatnich latach zmieniła się Pani?
Po szkole teatralnej często grałam w teatrach telewizji: z kapitalną obsadą, dobrymi recenzjami... Byłam wręcz rozpieszczana - i to się zmieniło. Wydoroślałam, weszłam w moment pewnego "przeistaczania się". Teraz robię teatr telewizji raz na rok. I zrozumiałam, że w tym zawodzie trzeba mieć bardzo grubą skórę. Bo aktorstwo to sinusoida: jest czas na granie, czas na zajęcie się dzieckiem, potem na jakąś zmianę, nabranie sił... I tak jest najlepiej. Bo gdyby to była "linia ciągła", zamienilibyśmy się w maszyny. A ja jestem za tym, żeby nie traktować ludzi jak cyborgi. Szanować ludzkie ułomności i jeśli ktoś ma słabszy moment, podać mu rękę.
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska