Z czym kojarzy się Pani tytuł "M jak Miłość"?
Z Marylin Monroe - przez jej inicjały: MM. Zresztą sama Marylin też w jakiś sposób jest symbolem miłości i to nie zawsze szczęśliwej, więc to skojarzenie nie jest chyba zupełnie bez sensu.
Czy Marta Mostowiak jest prywatnie do Pani podobna?
Raczej nie, to postać napisana w sposób dość odległy od mojej natury. Marta to osoba stanowcza, konkretna, zdecydowana, silna... Ja nie wiem, czy jestem silna - choć chyba tak, bo w filmie i teatrze trzeba umieć przetrwać różne ciężkie chwile - natomiast na pewno nie jestem tak zasadnicza. Nie dzielę z taką łatwością świata na "białe" i "czarne". Myślę, że Marcie od początku przypisano cechy, które kobiecie nie zawsze zjednują sympatię, ale na szczęście w miarę pisania scenariusza dodano jej trochę łagodności i poczucia humoru. I słusznie, bo przecież nie każdy sędzia w domu jest tak samo "twardy" jak na sali sądowej. Poza tym Marta bardzo kocha synka, potrafi dać ciepło i sama go potrzebuje, więc od tej strony jest mi bliska.
A jak się Pani pracuje z małym Frankiem, serialowym synkiem?
Bardzo dobrze! Zresztą moje filmowe "dziecko" jest bardzo uzdolnione aktorsko. A do tego znamy się już od dawna, bo to syn reżyserki Agnieszki Glińskiej, z którą od paru lat współpracuję. Pamiętam, jak był jeszcze bardzo malutki, a teraz to już niemalże dorosły mężczyzna! Franek to po prostu taki typ małego człowieka, z którym naprawdę można się dogadać.
Gdy ostatnio rozmawiałyśmy była Pani przeziębiona. To przypadek, czy może choroby jakoś szczególnie upodobały sobie zawód aktora? Bo o przeciągi na planie chyba nietrudno...
Niewątpliwie aktorzy mają pod tym względem dosyć ciężko, bo przeważnie grają zimę w lecie, a lato w ziemie. A ich ubiór jest oczywiście nieadekwatny do prawdziwej pory roku... Ja bardzo często choruję, ale nie wiem, czy to nie z winy mojej konstrukcji psychofizycznej. Czasami myślę, że ludzie miewają różne nałogi, np. słodycze czy papierosy, a ja nałogowo po prostu choruję!
Pracuje Pani w teatrze, w kinie - jak przeżywa Pani związane z tym premiery?
Premiery filmowe przeżywam z reguły mniej, bo następują dopiero w jakiś czas po zakończeniu zdjęć, a wtedy mogę już "odetchnąć" po pracy. Stresuje mnie jednak, jeśli to na premierze, z widzami, po raz pierwszy oglądam film - a tak było w przypadku "Daleko od okna". Nie lubię być w ten sposób zaskakiwana. Natomiast w teatrze w gruncie rzeczy chyba lubię premiery. Odbywają się w takim momencie, gdy może nie wszystko jest zapięte na ostatni guzik, ale za to wszyscy dojrzeli już do spotkania z publicznością. I nawet jeśli coś nie jest do końca "przepróbowane", to ma się już dość mówienia do pustej sali. W pewnym momencie człowiek wręcz z utęsknieniem czeka na dzień premiery! Zresztą ja przeważnie miałam to szczęście, że premiery były udane, więc miło je wspominam.
Udane premiery łączą się w Pani przypadku z wieloma nagrodami. Jak Pani na nie reaguje? Zdarzyło się Pani np. zapomnieć tekstu podziękowań, albo może rozpłakać?
To chyba w "Miss Polonia" głównie płaczą... Choć gdyby to był Oscar, to też mogą puścić nerwy! Ale ja chyba nigdy bym się nie rozpłakała z takiego powodu. Mam dość precyzyjnie podzieloną psychikę: płaczę, gdy się smucę, a śmieję, gdy się cieszę. Zresztą nie przesadzam z "przeżywaniem" nagród. Bardziej chyba mnie cieszy, gdy uda mi się zagrać coś, co zadowala pod każdym względem mnie samą, a nie jury. Poza tym często zdarzało mi się, że nagrody dostawałam, ale ich nie odbierałam. A gdy w końcu docierały drogą pocztową, emocje były już dużo mniejsze... Ale oczywiście cieszę się z nich, bo każdy normalny człowiek lubi być wyróżniany!
W swoim dorobku ma też Pani role w dubbingu. Gra samym głosem jest trudniejsza, czy łatwiejsza od "normalnej"?
To zależy. Z jednej strony człowiek czuje się mniej odpowiedzialny, bo twarz pokazuje na ekranie ktoś inny. Ale trudniej jest zagrać pewne stany i emocje stojąc sztywno za pulpitem. Próbując w nic nie uderzyć, nie stuknąć, a do tego za głośno nie chuchać w mikrofon... Często w ten sposób robi się sceny bardzo dramatyczne. To sztuka, żeby w głosie nie było słychać, że zamiast płakać, biegać, padać na kolana czy bić się, spokojnie stoimy w studiu... Ale bardzo to lubię i żałuję, że teraz dubbinguje się tak mało filmów.
Wygląda Pani bardzo kobieco i delikatnie, ale jedna ze stron kobiecości to też bycie wampem. Czy ma Pani w sobie coś z wampa, który bawi się mężczyznami? I czy aktorstwo - jako sztuka kłamstwa - w tym pomaga?
Czasami, może, próbuję jakoś "zamanipulować" panami, np. gdy chcę coś od nich uzyskać zawodowo, ale to nigdy nie dotyczy mężczyzn naprawdę mi bliskich. Przy nich nie umiem grać - choć może czasem powinnam... Poza tym raczej nie potrafię przekładać umiejętności zawodowych na normalne życie. I myślę, że większości aktorów wychodzi to dość słabo. Zwłaszcza, że często trafiają do zawodu przez swoją nieśmiałość, żeby się przełamać, więc prywatnie gra im po prostu nie idzie.
A czy ma Pani prawdziwą kobiecą intuicję? A że intuicji raczej nie da się naukowo zbadać, czy wierzy Pani też np. w zdolności parapsychiczne?
Intuicję chyba mam, bo przeważnie pierwsze wrażenie, jakie robią na mnie ludzie, potem się sprawdza. I wierzę, że nasza dusza, czy siła umysłu są naprawdę nieograniczone. W jednej z książek związanych z astrofizyką wyczytałam np., że różne zjawiska świadczą o tym, że materii we wszechświecie powinno być więcej niż tej, którą widzimy, lub w inny sposób potrafimy wyśledzić i zmierzyć. Z obliczeń wynika, że jest duża ilość tzw. czarnej materii, która teoretycznie powinna istnieć, ale której nie jesteśmy w stanie zarejestrować. Więc myślę sobie, że może właśnie w tej materii da się zawrzeć siły parapsychiczne, duszę, czy ciało astralne - to, co zostaje po nas po śmierci - i w to wierzę.
A miała Pani kiedyś bliższy kontakt z takimi zjawiskami?
Szczerze mówiąc, nigdy zbyt natarczywie ich nie poszukiwałam. Nie brałam np. udziału w żadnych seansach spirytystycznych. Może dlatego, że się trochę boję. A może dlatego, że nigdy nie spotkałam ludzi, którzy moim zdaniem byliby dobrymi przewodnikami między tymi dwoma światami. Mam troszeczkę rozdwojoną naturę: z jednej strony lubię wierzyć w takie rzeczy, a z drugiej, gdy spotykam je w życiu codziennym, zaczynam wątpić i pokpiwać... Ale wierzę np. w bioenergoterapeutów. W to, że w człowieku tkwią niespożyte możliwości i że wykorzystujemy zaledwie niewielką ich część.
A chciałaby Pani sama mieć jakieś zdolności parapsychiczne?
Bardzo bym chciała posiąść umiejętność teleportacji w czasie i przestrzeni.
Jeśli w czasie, to gdzie by się Pani przeniosła?
Chciałabym zobaczyć przyszłość, tak za 200 lat - skontrolować czy świat zwariował, czy wszystko poszło jednak w dobrym kierunku. A jeśli w dobrym, to co to tak naprawdę znaczy. A w przeszłości mogłabym obejrzeć same początki świata. Może nie wielki wybuch, bo pewnie bym tam szybciutko spłonęła, ale np. okres gdy tworzyło się życie na Ziemi, albo gdy kształtował się Homo Sapiens... Chciałabym dowiedzieć się, jak to było naprawdę.
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska