Prywatnie najłatwiej go spotkać w towarzystwie... "bałwanów". Tych ze śniegu - bo świetnie jeździ na nartach. I tych na falach mazurskich jezior - bo równie dobrze żegluje. Gdy wchodzi na plan, ekipa staje oczarowana. A przynajmniej jej żeńska część... Kto wzbudza takie emocje? Nieodmiennie CEZARY MORAWSKI.
Z czym kojarzy się panu tytuł "M jak Miłość"?
Oczywiście z miłością! I cieszy mnie, że serial nie jest "cukierkiem". Taką "landryną", gdzie wszystko musi być fantastyczne, a ludzie tylko "kochają się" - tzn. całują się i przytulają! Bo miłość to też agresja i nienawiść... To bardzo głębokie i skomplikowane uczucie, które jawi się wieloma kolorami. I takiej miłości chciałbym "poddać się" w tym filmie!
Krzysztof Zduński to "złota rączka"- naprawi każdy domowy sprzęt. Czy pan też lubi takie majsterkowanie?
Kiedyś lubiłem majsterkować jako stolarz. Nawet zrobiłem kilka mebli do domu. Ale to stare dzieje. W tej chwili nie mam już tego młodzieńczego zapału, pracuję koncepcyjnie.
A czy prywatnie też jest pan tak zamknięty w sobie, jak Krzysztof?
Jeśli mam problemy, to tak. Wtedy nie jestem zbyt wylewny i nie ujawniam uczuć. Ale gdy coś mi już bardzo, bardzo dokuczy, to dzielę się problemem z przyjaciółmi.
Dzisiaj na planie nie opuszczał pana dobry humor. Tak jest zawsze?
Staram się mieć poczucie humoru na tyle, żeby zachować świeżość na kolejne ujęcia. Nawet mimo późnej pory. Ale w rozsądnych ramach - by nie przeszkadzać reżyserowi, kolegom, ekipie... Po prostu żeby można było sensownie i miło pracować. Takie sztuczne podtrzymanie odpowiedniego poziomu adrenaliny.
A jak przebiega pana współpraca z aktorami-amatorami, czyli z serialowymi synami?
Trudno nazwać to pracą! Ich śmieszy wszystko, co dzieje się na planie. Na pewno wiele rzeczy trzeba im pokazać, czasem poddać jakiś ton... O wiele częściej, niż z zawodowymi aktorami, trzeba też z nimi "zgadywać" tekst. Ale obaj są bardzo fajni i dobrze się razem bawimy!
Scenariusz w serialu ciągle się zmienia. Ma pan jakiś sposób na szybkie zapamiętywanie tekstu?
Znam różne metody, nawet mówię o nich studentom, ale sam nie potrafię z tego korzystać! W teatrze uczę się tekstu bardzo długo. Mam dosyć "tępą" metodę: powtarzam, powtarzam, powtarzam... aż język zacznie działać odruchowo. Wtedy mogę myśleć o tym, jak zagrać - a sam tekst nie stanowi problemu.
Jakie zalety - oprócz pamięci - powinien mieć dobry aktor?
Każdy z nas ma inne, każdy gdzieś po drodze "sprzedaje" siebie samego. Aktor to twórca - i w związku z tym musi wiedzieć, co chce zagrać. Żeby znaleźć wspólny język z reżyserem, operatorem i całą ekipą, musi mieć własny pomysł na rolę. Myślę, że dobrego aktora cechuje niepokój. Ciągła intensywna praca, żeby nie osiąść na laurach. Bo zawsze można pogłębić graną postać. Coś jeszcze z roli wydobyć, "przemycić" do niej kilka ludzkich cech...
Zawsze chciał Pan być aktorem? Nie pociągały Pana inne kierunki?
W liceum interesowało mnie wiele rzeczy. Chciałem iść na SGH, długo i intensywnie myślałem o medycynie, a papiery złożyłem na germanistykę... I po drodze większość z tego w życiu wykorzystałem Byłem na stypendium w Austrii, miałem w Niemczech wykłady. Teraz po niemiecku gram i z tego języka też tłumaczę. Niedawno, bo trzy lata temu, skończyłem też SGH i jestem dyplomowanym menadżerem kultury. Tyle, że po drodze "uciekła" mi gdzieś medycyna. Dzisiaj - oprócz aspiryny i plastra - nie wymienię już żadnych lekarstw.... Dlatego cieszę się, że mam lekarzy w rodzinie!
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska