TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Teresa Lipowska -Gdy wypadłam z piątego piętra, ludzie zaczęli mi bić brawo

. Data publikacji: 2016-02-15

W "Tacie" już zostałam obsadzona "kontrowo" do zwykłego, "dobrego" wizerunku. I myślę, że jakoś wybrnęłam z tej sytuacji... Gdy spadałam z piątego piętra wszyscy byli tak radośni, że aż bili brawo! To była moja najlepsza recenzja!

Na ekranie jest po prostu sobą: pełną ciepła żoną i matką. Nie lubi brutalności i przemocy - może dlatego z taką chęcią użycza głosu w pogodnych kreskówkach dla dzieci? Rozkwita w otoczeniu kochającej rodziny, pamiątek i obrazów od przyjaciół - TERESA LIPOWSKA.

Jak układa się Pani współpraca z serialowym wnukiem, Łukaszem czyli Frankiem Przybylskim? Czy lubi Pani pracę z dziećmi?
Dzieci lubię ogromnie! Zresztą w filmie miałam ich już koło setki! Najwięcej chyba z Heniem Bistą w "Przystani": ośmioro. Współpraca z dziećmi zawsze układa mi się bardzo dobrze. Umiem się z nimi porozumiewać. Ja jestem szczęśliwa, a i dzieci są ze mnie zadowolone. A Franek jest do tego wyjątkowo inteligentny - po prostu dobry aktor!
Barbara zdobyła sympatię widzów właściwie od pierwszej sceny. Trudno grać tę postać?
Dość prosto, bo prywatnie jestem właściwie taka sama. Zresztą pan Zatorski zna mnie od dawna, zna moje predyspozycje i myślę, że to dlatego dostałam tę rolę. Jestem może trochę mądrzejszą matką, mniej tolerancyjną, niż to zapisano w scenariuszu, ale takie też rozumiem. Dlatego gram Barbarę z przyjemnością. A rodzinę Mostowiaków w ogóle uważam za bardzo fajną. W tej chwili rodziny strasznie się rozpadają. Nie ma porozumienia, młodzi odbiegają od domu... Raz na rok ktoś wpadnie, albo zadzwoni... W ogóle mało mówi się o życiu rodzinnym. O rodzicach, którzy chcą dzieci zrozumieć i wspomóc - a tacy są Barbara i Lucjan.
Nie ciągnie Panią dla odmiany do zagrania czarnego charakteru?
W "Tacie" już zostałam obsadzona "kontrowo" do zwykłego, "dobrego" wizerunku. I myślę, że jakoś wybrnęłam z tej sytuacji... Gdy spadałam z piątego piętra wszyscy byli tak radośni, że aż bili brawo! To była moja najlepsza recenzja!
Barbara to kobieta "domowa". Pani też popiera tradycyjny podział ról w rodzinie?
W domu po prostu staram się robić to, co potrafię i co mogę. Z mężem właściwie dzielimy się wszystkim równo - oprócz spraw technicznych, o których nie mam pojęcia. On zajmuje się finansami i właśnie techniką, ale jak trzeba, to pomaga mi również w kuchni, sprzątaniu i we wszystkim innym.
Czy po tylu latach pracy czuje Pani jeszcze tremę?
Na planie "M jak Miłość" jestem wyjątkowo spokojna - może dlatego, że dostaję wcześniej tekst, więc mam wszystko przemyślane i przygotowane. Ale na scenie różnie to bywa. Oczywiście strasznie nerwowe są premiery. Staram się wtedy grać osobę nie zdenerwowaną, a co dzieje się w moim wnętrzu, widzi tylko mąż! Myślę, że trema będzie do końca życia. Poza tym z wiekiem stajemy się bardziej odpowiedzialni za to, co robimy. Jak miałam 18 czy 20 lat byłam zachwycona, gdy coś w ogóle zrobiłam. A teraz oglądam wszystkie odcinki i kontroluję, co jest źle.
Dostaje Pani aktorskie rady od męża?
Zawodowo jesteśmy bardzo ze sobą zgrani. Jedno na drugie zawsze zwraca uwagę. Jesteśmy wobec siebie krytyczni, ale oczywiście bardzo pozytywnie i serdecznie. Mąż daje mi drobne uwago na przyszłość i w 99 proc. się do nich stosuję... A jeden procent zostawiam dla siebie - na kontrę!
Pracuje Pani na emeryturze - to konieczność "dorobienia" czy rodzaj nałogu?
Nie wyobrażam sobie życia bez pracy - jestem pracoholikiem! Jestem szczęśliwa, gdy mam jakieś propozycje - i to właśnie teraz. Bo w moim wieku bywa krucho... Wiele koleżanek jest w tej chwili bez pracy. Dlatego nawet, jeśli sama rola, np. jakiś epizod, daje mi średnią satysfakcję, to zawsze czuję zadowolenie, że ktoś w ogóle sobie o mnie przypomniał.
Zbiera Pani jakieś pamiątki związane z karierą?


Był okres, gdy zbierałam recenzje, ale teraz są mniej ciekawe, zbyt ogólne. Zbieram natomiast wszystkie swoje wywiady i zdjęcia. Myślę, że moje dzieci (tzn. syn i synowa) kiedyś do tego zajrzą... Choć nie jestem o tym przekonana - dzieci w tej chwili przywiązują do pamiątek bardzo małą wagę.
W Pani domu wisi wiele obrazów. To też pamiątki, czy może celowo zbierana kolekcja?
Nie kupujemy obrazów. Albo mamy je od dawna, albo dostajemy. Dwa są jeszcze z domu moich rodziców. Te z końmi to prezenty, które dostał mój mąż, bo on uwielbia konie, a reszta to prace naszych przyjaciół - znajomych malarzy i plastyków. Teraz będę miała kłopot, bo w związku z przeprowadzką muszę wiele z obrazów gdzieś przenieść. Nie pomieszczą się w mieszkaniu w bloku. A dzieci ich nie chcą - wolą samodzielność i urządzanie domu "od zera". Ja za to jestem strasznie do wszystkiego przywiązana. Zresztą myślę, że jak syn dorośnie do pewnych lat, też będzie miał potrzebę rodzinnych wspomnień...
Woli Pani role współczesne, czy np. w jakimś pięknym, stylowym kostiumie?
Po prostu dobre! Ale oczywiście bardzo lubię się przebierać i uwielbiam peruki czy kapelusze. Kostium, charakteryzacja i peruka bardzo mi pomagają. Człowiek nie jest ciągle jednakowy: z przedziałkiem i jasnymi włoskami. Zresztą "M jak Miłość" jest współczesnym serialem, ale domowe kapcie i nylonowy fartuch też nadają charakter postaci.
Zdarzają się Pani zabawne zdarzenia związane z popularnością?
Bardzo często! Ludzie mówią mi np. na ulicy, że jestem ich ulubioną aktorką, albo pytają, jak się czują serialowe dzieci... Ale zdarzyło się i tak, że męża zobaczyło na rynku dwóch pijaczków i jeden mówi do drugiego: "Te, popatrz, ten facet to bardzo wielki aktor! A jego żona to jeździ na rowerze i sprzedaje biovital!" (bo akurat wtedy grałam w reklamie).
Chciałaby Pani, żeby w rodzinie przetrwała aktorska tradycja?
Nie, bo w naszej pracy szczęścia jest mało, a każdemu z rodziny wolałabym oszczędzić zawodu. W aktorstwie trzeba być strasznie odpornym. Wiele osób zawód po prostu "wypluł". Gdy zaczynali byli podobno znakomici i utalentowani, dostawali nagrody, a teraz nikt o nich nie pamięta.

Akcja serialu zaczyna się od rocznicy ślubu Mostowiaków. Jak Pani obchodzi kolejne rocznice i która była ostatnia?

Jesteśmy z mężem już 37 lat po ślubie. Raz dostaję kwiatek, raz pierścionek z brylantem (jak na piątą rocznicę ślubu), ale zawsze mąż i syn pamiętają, że to ważny dzień. Nawet jeśli zostajemy tylko we dwójkę to wypijamy wino albo szampana, są świece, kolacja... I tego chcę też nauczyć syna. Bo pamiętanie o takich małych uroczystościach: rocznicach, imieninach czy urodzinach bardzo scala rodzinę.
Osiągnęła już Pani sukces w życiu zawodowym i prywatnym. O czym jeszcze Pani marzy?
O zagraniu wielu pięknych ról. I o wnuku albo wnuczce!
W ilości?
Ile się da! Jak będę miała siłę, to będę pomagała!
Chciałaby Pani coś jeszcze przekazać naszym czytelnikom?
Chciałabym, żeby ludzie byli dla siebie bardzie życzliwi i pogodni - wtedy łatwiej żyć. Warto się uśmiechać, a nie wściekać. Szkoda czasu na obrazę, nieporozumienia i nerwy. Żyjemy przecież tylko do stu lat - a co to jest jeden wiek!

Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska

Bitwa more
Jan
Paweł