Jaki, według Pana, jest Sasza? To skończony drań czy chłopak, którego spokojnie można przedstawić siostrze?
To nie jest postać negatywna. W scenach, które ostatnio nakręciliśmy, Sasza jest egoistyczny, wykorzystuje innych. Ale wcześniej to był bardzo fajny chłopak. Nie wiem, jak ta postać rozwinie się dalej, ale rozumiem Saszę. I nie dziwię się, że czasami nie może się opanować. Ja, przebywając w Polsce 12 lat, wciąż borykam się z podobnymi problemami. I czasem też mam nerwy napięte do maksimum...
Jak zaczęła się Pana przygoda z Polską?
Najpierw trafiłem do zakładu dla niewidomych w Laskach, do sióstr franciszkanek...
Miał Pan kłopoty ze wzrokiem?
Jeżeli, to tylko w przenośni! Miałem 18 lat, byłem trochę w życiu zagubiony... Ale w końcu przejrzałem na oczy. Zrozumiałem, co jest naprawdę ważne. I wróciłem do Rosji, żeby zrobić maturę - choć to wcale nie było takie łatwe. Przez rok mieszkałem w koszmarnych warunkach. Potem przyjechałem znowu do Polski dopiero na studia.
Koszmarne warunki? To znaczy...
Na przykład, że w nocy bałem się otworzyć drzwi, bo po korytarzu biegał jakiś pan z siekierą i gonił panią, która krzyczała, że mąż chce ją zarąbać... Po prostu: totalne slumsy. Ale starałem się nie zwracać na to uwagi. Zależało mi tylko na maturze. Spróbowałem dostać się w Irkucku – bo tam mieszkałem - na lingwistykę, ale się nie udało. A później poznałem w kościele polskiego księdza Ignacego Pawlusa. I to on pomógł mi znowu wyjechać do Polski. A tutaj zacząłem studiować polonistykę.
Co w Rosji myśli się o Polakach? Panują jakieś uprzedzenia, stereotypy?
Wobec Polaków? Ja się z tym nie spotkałem. Przynajmniej nie w regionie, z którego pochodzę: Irkuck, Krasnojarsk. Na wschodzie ludzie dobrze znają Polaków, bo wielu zamieszkało tam po zesłaniach. Zresztą z kumplami z Polski objeździłem całą Rosję i ludzie zawsze przyjmowali nas bardzo dobrze.
Pojechał Pan jako turysta do własnego kraju?
Dokładnie! Bajkał pierwszy raz zobaczyłem dopiero, gdy wyjechałem do Polski! Mimo, że wcześniej mieszkałem zaledwie 300 km dalej. A gdy spojrzy się na mapę Rosji, to właściwie tuż obok, nad samym Bajkałem.
Polska to dla Pana przystanek docelowy? Zostanie Pan u nas na kolejne 12 lat?
Tak, na pewno tak.
Więc pewnie chce Pan założyć tutaj rodzinę...
Na razie nie, bo moja dziewczyna – Nastia – jest teraz we Francji. Ale to od Polski tylko o rzut kamieniem. Gdy mieszkała w Irkucku, była dużo dalej... Anastasija jest Rosjanką, z domieszką krwi koreańskiej. We Francji studiuje stosunki międzynarodowe. Nie widujemy się często, ale to może nawet lepiej, bo ostatnio w ogóle nie mam wolnego czasu. Nagrywamy z grupą (Ivan i Delfin – przyp. red.) nowe piosenki, ciągle mamy koncerty i wyjazdy, do tego zdjęcia w serialu... Gdyby Nastia teraz do mnie przyjechała, pewnie siedziałaby w domu sama.
Planuje Pan sprowadzić do Polski resztę bliskich?
Nie. Rozmawiałem o tym z mamą i wiem, że nie chce przeprowadzki. Zresztą Rosja to nie Irak czy Afganistan - tam da się normalnie żyć. Rozróby są tylko w Moskwie. Reszta kraju jest spokojna.
A można tam kupić płyty zespołu Ivan i Delfin?
Nie. Jeszcze nie! Ale ostatnio w piosence na Eurowizję nagrałem jedną zwrotkę po polsku, a drugą po rosyjsku. Pora wykorzystać fakt, że jestem dwujęzyczny.
Dlaczego wybrał Pan właśnie nasz kraj? Ma Pan może polskie korzenie?
Nie, to był przypadek. Albo przeznaczenie... A korzenie mam gruzińskie, estońskie, rosyjskie i koreańskie - podobnie, jak moja dziewczyna.
Brzmi egzotycznie...
Z Korei pochodził mój dziadek.
Pamięta go pan?
Oczywiście! Zresztą, gdy się urodziłem, żyła jeszcze nawet prababcia mojego dziadka. Miała ponad 120 lat! Pamiętam, że robiła na drutach bez okularów, choć do pisania listów już je zakładała. A dziadka bardzo lubiłem. Mimo, że miał twardy charakter. Mówił, że nas kocha tylko, gdy trochę wypił. Miał bardzo ciężkie życie. Gdy był dzieckiem, Japończycy zbombardowali pociąg, którym jechał. Matka zginęła na jego oczach. Czasami opowiadał, jak Japończycy znęcali się nad nim - i innymi Koreańczykami - zanim wkroczyli Rosjanie... To były zbrodnie wojenne. Gdy ktoś przeżył coś takiego, może czasem wyładowywać się na rodzinie. Teraz, po latach, rozumiem to. Choć jako dziecko myślałem, że dziadek jest zbyt brutalny. Dużo po nim odziedziczyłem. Pamiętam, jak śpiewał koreańskie piosenki. Wkładał w to całą duszę. Miał taki piękny, liryczny głos... Wydaje mi się, że całą ekspresję, dynamikę na scenie, mam właśnie po nim.
Zna Pan koreański?
Tylko trochę. Dziadek zabraniał nam mówić w domu po koreańsku. Nie wiem, dlaczego.
Planuje Pan odwiedzić kiedyś Koreę?
Tak, kiedyś na pewno tam pojadę. Moi rodzice mają nawet namiary na dalszą rodzinę.
A interesował się Pan kiedyś muzyką z Azji?
Oczywiście! Bardzo dużo koreańskich piosenek zna moja babcia. Skończyła 73 lata i wciąż ma fenomenalną pamięć. Potrafi zaśpiewać piosenkę, która trwa godzinę i ma ze 20 zwrotek... A gdy pytam, skąd ją zna, mówi, że usłyszała kiedyś w dzieciństwie! Ja sam nauczyłem się piosenki po japońsku. Jest naprawdę piękna i bardzo liryczna. A że japoński brzmi podobnie do koreańskiego... Cenię moje azjatyckie korzenie i chciałem to jakoś podkreślić.
Czuje się Pan bardziej aktorem czy muzykiem?
Muzykiem. Zdecydowanie! Śpiew, taniec, scena... Bez nich nie wyobrażam sobie życia. Muzyka jest dla mnie jak narkotyk: codziennie muszę zażyć odpowiednią dawkę dźwięków... Bez tego w moim mózgu po prostu coś nie zaskakuje.
Łatwiej jest Panu pisać teksty piosenek po polsku czy po rosyjsku?
Właściwie nie wiem, bo wcześniej - w Rosji - nigdy nie pisałem piosenek. A teraz, gdy piszę po polsku, pomaga mi kolega.
A w jakiej wersji językowej Pan śni? Po polsku?
Oczywiście, że tak. Śnię przecież o ludziach, których spotykam na co dzień w Polsce.
Ostatnie pytanie: trzy wady i trzy zalety Ivana Komarenki, według Ivana Komarenki...
Trzy zalety?... Jeżeli można to uznać za zaletę, to jestem pracoholikiem. Czasami mam też zbyt dobre serce. Ostatnio coraz częściej ludzie podchodzą do mnie, żeby o coś poprosić, albo po prostu żeby porozmawiać... A ja nikomu nie odmawiam. Nawet, jeśli jestem zmęczony i tak naprawdę nie mam czasu. Myślę, że to cecha, która została mi z dzieciństwa. Wychowywałem się na wsi, nasz dom był zawsze otwarty, gdy przychodzili znajomi mogliśmy siedzieć do białego rana... I nie chcę tego w swoim życiu zmieniać. A trzecia zaleta? Myślę, że mam intuicję. I to bardzo często pomaga mi w życiu.
A wady?
Dokładnie te same. Każda zaleta, jeśli ktoś przesadzi, zamienia się w wadę.
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska