W serialu Elka, by zdobyć Stefana, nie cofa się przed niczym: kłamie, snuje intrygi, wpycha mu się na siłę do łóżka... Byłaby Pani zdolna aż tak oszaleć na punkcie mężczyzny?
A wie Pani, że ostatnio często rozmawiamy na ten temat z dziewczynami na planie... Zastanawiamy się, czy takie zachowanie jest w ogóle możliwe. I zdania są podzielone. Podobno bywają kobiety aż tak zawzięte, ale... Ja nie walczyłabym tak o faceta nawet, gdyby był ze złota! Choć, gdy się zakochuję, to na całego!
A co gdyby taka Elka wzięła na celownik Pani ukochanego?
O Matko, zabiłabym! To znaczy najpierw próbowałabym z nią poważnie porozmawiać, ale znając moją postać, to i tak nic by nie dało... A na poważnie: kochając mężczyznę, chcę mieć do niego pełne zaufanie. Więc byłabym zazdrosna, ale starałabym się nie zwracać na intrygi uwagi i żyć normalnie.
A jaki jest Pani ideał mężczyzny? Przypomina serialowego Stefana?
Nie ma ideałów! To slogan, ale dla mnie idealny będzie po prostu mężczyzna, który mnie pokocha na dobre i na złe - jak w serialu. Dobry, wyrozumiały... Ktoś, z kim można zarówno się pośmiać, jak i popłakać. No i przede wszystkim musi rozumieć, jak ważne jest dla mnie aktorstwo. To zawód, który pochłania bardzo dużo czasu i bardzo dużo serca. I mój mężczyzna musiałby to zaakceptować.
Od czasu, gdy zaczęła Pani grać w "M jak Miłość", straciła Pani sporo kilogramów... Stres na planie?
Nie, po prostu wróciłam do swojej normalnej wagi. A przytyłam na IV roku studiów: z braku czasu jedliśmy wtedy głównie jedzenie na wynos, do tego próbowałam rzucić palenie...
"Próbowałam"? Czyli jednak się Pani nie udało?
Nie. Po pierwsze, wokół paliło zbyt wiele osób. A po drugie, koniec studiów, praca nad dyplomem, zbliżająca się premiera... to jednak duży stres. Każdy stara się wypaść jak najlepiej.
I udało się? Nie było na scenie żadnych wpadek?
Wręcz przeciwnie! Pamiętam mój pierwszy dyplom - przedstawienie "Tajemna ekstaza", które graliśmy w sześć osób. Jestem strasznym goterem - czyli, mówiąc fachowo, łatwo się "gotuję". Wtedy, siedząc na proscenium, nagle zaczęłam chichotać. Za nic nie mogłam tego opanować. I to poszło jak domino... Po kilku minutach śmiała się już cała nasza szóstka. Jeden z kolegów uciekł za kulisy - żeby dłużej się nie kompromitować. Mógł sobie na to pozwolić, bo nie miał akurat żadnego tekstu. Ale my musieliśmy odegrać bardzo dramatyczną scenę... Widzowie byli kompletnie zdezorientowani. A my, patrząc na ich miny, śmialiśmy się jeszcze bardziej. Tego naprawdę nie dało się opanować! Ale i tak mieliśmy tego dnia szczęście: na spektaklu nie było reżysera. Gdyby nas wtedy zobaczył, od razu by zabił!
Jaka naprawdę jest Monika Obara - widziana oczami Moniki Obary? Choć ze dwie wady...
Wada numer jeden: impulsywność. Często wybucham, mam zmienne nastroje... Ale staram się, by inni tego za bardzo nie odczuwali.
Wada numer dwa: lenistwo. Ale nie w momencie, gdy pracuję - wtedy jestem szczęśliwa i bez problemu mogę nawet zarywać noce! Za to, gdy mam kilka dni wolnego, czasem nie chce mi się nawet wziąć do ręki książki... A już najgorsze jest załatwianie nudnych spraw urzędowych: chyba jeszcze nigdy nie zapłaciłam czynszu w terminie...
A zalety?
Punktualność. Nienawidzę się spóźniać i nie lubię tego u innych.
A poza tym otwartość. Lubię poznawać nowych ludzi i nigdy nie chowam urazy. Choć to akurat bywa wadą, bo wiele osób mnie już przez to wykorzystało.
Ulubiona pora roku?
Lato. Uwielbiam słońce i kocham ciepło - jestem strasznym zmarzluchem! Wiosna też jest piękna, ale wtedy czuję jakąś melancholię... A lato to pełnia życia!
Ulubiona pora dnia?
Wieczór, gdy już wszystko jest pozałatwiane i można usiąść z przyjaciółmi, napić się herbaty... Nie cierpię za to poranków - zwłaszcza, gdy muszę wstać o 5-tej lub 6-tej rano!
Ulubione miejsce w domu?
Łazienka. Bardzo lubię wylegiwać się w wannie, przy świecach, z olejkami zapachowymi i dobrą książką... To najlepszy sposób na relaks.
Urodziła się Pani w Lublinie, studiowała w Łodzi, teraz pracuje w Warszawie... Które z tych miast jest Pani najbliższe? Gdzie czuje Pani, że naprawdę jest w domu?
Na pewno mieszkanie, które niedawno kupiłam w Warszawie, to mój pierwszy, "dorosły" dom. Ale stolica trochę mnie przytłacza: jest zbyt duża, zbyt głośna, za szybko się w niej żyje... Jeszcze do niej nie przywykłam. Za to Lublin naprawdę kocham. Tam wszystko wydaje mi się bardziej kameralne, proste, ciche... Tak, jakby wokół wolniej płynął czas. I naprawdę wypoczywam tylko w Lublinie, w domu rodziców.
Jaką, najważniejszą rzecz przekazali Pani rodzice?
Chyba właśnie to, jak ważna jest rodzina i więzi między rodzicami, dziećmi, dziadkami... Mam świadomość, że zawsze mogę na nich liczyć - i to bardzo mi w życiu pomaga. Poza tym rodzice nauczyli mnie, że pieniądze nie powinny rządzić ludźmi. Że nigdy nie mogą przesłonić reszty świata. I że ludzi trzeba po prostu kochać. Starać się szanować i zrozumieć każdego człowieka. Nikogo nie spisywać na straty, nawet największego wroga.
Dużą ma Pani rodzinę?
Z rodzeństwem jest słabo - mam tylko starszego brata. Za to mój Tata miał aż sześcioro rodzeństwa, więc nie brakuje mi wujków, braci i sióstr ciotecznych. Kiedyś na Wigilię urządziliśmy zlot całej rodziny. Zebrało się chyba z 50 osób - jednej trzeciej w ogóle nie znałam... To było niesamowite przeżycie! Żałuję, że podobnych zjazdów jest tak mało. I mam zamiar to zmienić! Jak tylko w Warszawie stanę na nogi, na pewno jeden zorganizuję.
Podobno jedna z Pani pasji to motocykle...
Tak, marzę, by kupić motor... Jadąc na motocyklu czuje się niesamowitą wolność - to nie to samo, co siedzenie w "budce" samochodu. I nie rozumiem, dlaczego panuje stereotyp, że motocykliści tylko dużo piją, biją się i mają wszystko gdzieś! Nie powiem, że nie biorą piwa do ust, ale do pubów równie często chodzą prawnicy czy lekarze... Gdy miałam 15 lat, na pierwszych wakacjach, które spędzałam bez rodziców, poznałam grupę motocyklistów - od razu byłam zafascynowana! No i moją pierwszą prawdziwą, długotrwałą miłość przeżyłam właśnie z mężczyzną, którego pasją były motocykle... Ci ludzie są niesamowicie otwarci. Na zlotach spotykają się profesorowie, naukowcy i faceci, którzy skończyli tylko zawodówkę. I zawsze mają o czym porozmawiać, łączy ich prawdziwa pasja. Poza tym ludzie w tym środowisku bardzo się wspierają. Gdy na paradzie komuś zepsuje się motor, żeby mu pomóc staje cała parada. To niezapomniane chwile.
Ostatnie pytanie: na serialowym czacie na pytanie o ulubione zwierzę odpowiedziała Pani, że krowa...
Bo uwielbiam krowie łaty! I mam sporą kolekcję zdobionych nimi przedmiotów - głównie prezentów od znajomych. Gdy na studiach mieszkałam w Łodzi, pomalowałam nawet w biało-czarne łaty toaletę. Ale teraz od tego odchodzę: dom w Warszawie będzie już bez łatek. Choć oglądałam ostatnio z Mamą "krowią" glazurę... I nawet przez chwilę się nad nią zastanawiałyśmy. A co do zwierząt: tak naprawdę, to uwielbiam wszystkie! Nie tylko krowy. I już nie mogę się doczekać końca remontu, gdy w końcu kupię sobie psa albo kota!
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska