Czy na castingu do „M jak Miłość” zagrała Pani sceny, które zobaczyliśmy później w serialu? A jeśli tak, to które? Uwodziła Pani Mostowiaka od pierwszego wejrzenia?
Pewnie, że uwodziłam. Tym bardziej, że zdjęcia próbne odbywały się z prawdziwym Mostowiakiem, czyli Kacprem Kuszewskim. Grałam dwie sceny. Pierwsza, to spotkanie Grażyny i Marka w pubie. Grażyna przyszła podziękować Markowi za zaproszenie na zjazd klasowy i pożegnać się. Wspominają miłe chwile, cieszą się ze spotkania po latach. Marek zauważa na ręce Grażyny bransoletkę, którą kiedyś jej podarował… Zagrałam tę scenę z nostalgią, spokojnie, więc pani Grażynka Szamańska (II reżyser – przyp.red.) dała mi jeszcze jedną scenę, z przykazaniem, że teraz mam być „ostra”. Drugi fragment dotyczył kampanii, którą Grażyna organizowała Markowi przed wyborami na sołtysa. W tej scenie Grażyna rzeczowo, zdecydowanie, już bez sentymentów, punkt po punkcie wyliczała co trzeba robić, żeby wygrać. Zwycięstwo odnieśliśmy podwójne: Marek Mostowiak wygrał wybory, a ja – decyzją p. Ilony Łepkowskiej - casting!
Od początku wiedziała Pani, że zagra w serialu femme fatale?
Grażyna wcale nie jest femme fatale. Fakt, nie układa jej się w życiu osobistym. Ma w sobie jakiś smutek, nie jest zdecydowana w uczuciach. Popełnia błędy, ale to normalna dziewczyna. Nie jest złym człowiekiem. Nic nie robi z wyrachowania. Ta cała „szamotanina” wypływa z jej serca. Jest spontaniczna.
Widzowie mają do Pani pretensje o grzeszki Grażyny?
Wręcz odwrotnie! Widzowie okazują mi wiele sympatii. Jeden z taksówkarzy ucieszył się ostatnio na mój widok: „O,pani Grażynka! Dobrze, że pojawiła się pani w Grabinie, żeby pomącić!” (śmiech)
Gdzie, poza „M jak Miłość”, można Panią jeszcze zobaczyć?
W Teatrze Narodowym w Warszawie. Wkrótce na ekrany wejdzie też film Wiesława Saniewskiego "Bezmiar sprawiedliwości". To będzie również czteroodcinkowy serial w TVP. Gram w nim sędzię Bożenę u boku Jana Frycza. Ona jest dopiero... „ciężkim kalibrem”. Po projekcji w Gdyni usłyszałam od widzów, że gdybym w rzeczywistości była do niej podobna, omijaliby mnie z daleka…(śmiech)
Wspomniała Pani o pracy w teatrze. Gdy na planie zdarzy się potknięcie, robi się dubel. Na scenie tak łatwo nie jest. Miała już Pani jakąś wpadkę?
Drobne wpadki w teatrze to normalne. A o tych większych słuchałam jedynie legendy od starszych kolegów. Najśmieszniejsze są oczywiście wpadki tekstowe. Czasem niedowierzałam tym, którzy opowiadali jak to całkowicie zapomnieli tekstu w trakcie spektaklu i rozpaczliwie musieli się ratować. Nie wierzyłam do momentu, gdy sama nie przeżyłam czegoś podobnego. Grałam dużą rolę w „Na czworakach” T. Różewicza w reż. Kazimierza Kutza. Postać Dziewczyny, która w finale spektaklu była Wdową po wielkim Poecie i oszalała z bólu oprowadzała wycieczkę po jego pokoju. Scena bardzo zabawna, dynamiczna i ...ogromny monolog do wygłoszenia. Tekst trudny, czasem alogiczny, dużo łacińskich słówek, ale opanowałam go perfekt. No i na jednym ze spektakli, jak zwykle, siadam na krześle, żeby zacząć „wykład” dla niesfornej wycieczki i... czuję kompletną pustkę! W końcu cały monolog powiedziałam własnymi słowami – wyszarpując z pamięci, co tylko się dało. Widzowie się nie zorientowali, ale koledzy, wchodzący w skład wycieczki, byli „zgotowani” ze śmiechu. Za to ja zeszłam wtedy ze sceny zlana zimnym potem.
Kiedy, tak naprawdę, zainteresowała się Pani aktorstwem?
W liceum. We Wrocławiu. Tam zobaczyłam pierwsze spektakle, chodziłam na spotkania z aktorami, jeździłam na warsztaty teatralne. Na początku miałam zacięcie dziennikarskie. Robiłam wywiady z artystami, pisywałam o teatrze do szkolnych gazetek. Po maturze zdałam na polonistykę we Wrocławiu, ale ziarenko było już zasiane…no i pasja w końcu wzięła górę. Wtedy zamieniłam polonistykę na szkołę teatralną w Krakowie.
Na naszym czacie powiedziała Pani, że boi się ciem. Naprawdę? Takich miłych motylków?
Tak! Bardzo się boję! To ma związek z konkretnym zdarzeniem. Byłam w podstawówce, w siódmej klasie. Czytałam „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego. Sama w domu, w środku nocy… Właśnie czytałam scenę, gdy Raskolnikow idzie po schodach, by zamordować lichwiarkę, gdy nagle do nocnej lampki wpadła ćma i zaczęła się tam niesamowicie szamotać. Na ścianie zobaczyłam gigantyczny, straszny cień… Po czym ćma wyskoczyła poparzona i wleciała mi prosto w twarz. Nigdy tego nie zapomnę! Ja wiem, że to może wydawać się śmieszne, ale naprawdę się przeraziłam! I zostało mi to do dzisiaj. Niektórzy boją się pająków, węży… A ja panicznie boję się ciem. Gdy jakaś wpadnie do pokoju, od razu się ewakuuję.
Do czego może doprowadzić dziecko lektura szkolna…
Wniosek jest jeden: czytajcie dzieci lektury, tylko nie po nocach! (śmiech)
Skoro mowa o strachach… Jest Pani przesądna?
Raczej nie. Oczywiście, scenariusz, gdy upadnie na podłogę, przydeptuję – taka jest w teatrze tradycja. Trzeba przydepnąć, żeby "nie położyć" roli. Ale piątek trzynastego mnie nie paraliżuje. Czarny kot przebiegający drogę też nie zmienia moich planów.
A gdyby przeleciała czarna ćma?
Zawróciłabym od razu! (śmiech)
No to koniec z ćmami – teraz coś przyjemnego! Ma Pani jakieś hobby?
Wiele rzeczy mnie pasjonuje, ciekawi. Przede wszystkim moja praca - to dla mnie hobby. Gdy tylko mam więcej wolnego czasu - podróżuję, zwiedzam ciekawe miejsca, robię mnóstwo zdjęć. Od kilku lat mieszkam w Warszawie, którą ciągle odkrywam na nowo. Mam tu już swoje zakątki, knajpki, w których widuję się z przyjaciółmi. Śmiało mogę powiedzieć, że spotkanie i rozmowa z drugim człowiekiem to wielkie moje hobby. Uwielbiam chodzić do kina, do teatru, słuchać dobrej muzyki. A poza tym jestem typem zbieracza - zbieram wszystko co się da!(śmiech)
Na przykład?
Na przykład ceramikę. Lubię pięknie zaaranżowany stół. Naczynia przywożę z każdej podróży: talerze, filiżanki, kubki. Poza tym mam przyjaciół pracujących na Wydziale Ceramiki i Szkła ASP we Wrocławiu Jeżdżę tam na kiermasze prac studentów i kupuję fantastyczne, niepowtarzalne rzeczy. Kiedyś, gdy będę miała więcej czasu, może sama zacznę coś wyrabiać. Zresztą bawiłam się już w to w dzieciństwie. Na przykład, gdy mieszkałam w Dusznikach Zdroju, zbierałyśmy z koleżankami kawałki piaskowca – który jest bardzo miękki – i pocierając o murek rzeźbiłyśmy z niego malutkie, płaskie jak moneta seduszka, kwiatuszki, koniczynki czterolistne. A potem malowałyśmy to farbkami. Przechowuję je do dziś…
Rozmawiała Małgorzata Karnaszewska