TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Maraton z przeszkodami - rozmowa z Tadeuszem Chudeckim

. Data publikacji: 2016-02-15

Mam w życiu tyle ciekawych zajęć, zaplanowanych podróży, języków do nauczenia..., że nawet w czasie tak zwanych przestojów zawodowych jestem bardzo zajęty.

Parafrazując tytuł filmu z Pańskim udziałem: czy aktorstwo to "Wielki bieg"?
I to nieraz wielki bieg z przeszkodami! (uśmiech). Aktorstwo jest swego rodzaju "chorobą", zaś ten "wielki bieg" do czegoś nieokreślonego jest jedną z jej objawów.
Kiedy po skończeniu szkoły aktorskiej i kilkuletniej pracy w warszawskim Teatrze Ateneum wyjechałem na stypendium British Council do jednej z najsłynniejszych szekspirowskich szkół na świecie: London Academy of Music i Dramatic Art, zetknąłem się z "prawdziwym" językiem Szekspira. To było dla mnie pod względem aktorskim pierwsze tak silne zetknięcie się z "rasową" sztuką. Do tamtej pory wydawało mi się, że skoro posługuję się angielskim, to i Szekspir w jego rodzimym języku nie będzie miał dla mnie tajemnic... Ależ się myliłem! Okazało się, że grając Szekspira "in oryginal version", używam angielskiego, który ma niewiele wspólnego ze współczesnym angielskim, gdzie ważny jest każdy niuans, wymowa, fraza i rytm – nie mówiąc już o tym, że tak naprawdę jego język jest w zasadzie nieprzetłumaczalny na żaden inny, bo trudno znaleźć odpowiednik językowy dla wszystkich używanych przez Szekspira metafor. W tym "wielkim biegu" moje zetknięcie z Szekspirem uważam za jeden z najważniejszych "przystanków" – najważniejsze doświadczenie zawodowe.
Życie zmusiło mnie do wykonywania różnych zawodów. Poznałem świat telewizji z drugiej strony kamery, przez jakiś czas tłumaczyłem książki, byłem radnym i o mało co nie zostałem wójtem w podwarszawskiej gminie.
Moja Pani Profesor – wspaniała aktorka: Aleksandra Śląska, zawsze powtarzała mi: "Twój czas w tym zawodzie przyjdzie po czterdziestce".
Tak więc myślę, że mój wielki bieg jeszcze się nie rozpoczął.

Jakie kryteria decydują w Pańskim przypadku o wyborze roli?

Nie wybrzydzam, bo moim zdaniem aktorstwo niejedno ma imię. Uważam jednak, że bezsprzecznie mam większe predyspozycje do komedii niż do dramatu.
Nigdy nie stawiałem sobie wyzwań typu: "ta rola i żadna inna". W tym zawodzie istotny jest nie tylko warsztat, ale i warunki zewnętrzne.
Tak więc, nie pretendowałem do ról dramatycznych; chciałem raczej zaistnieć jako aktor charakterystyczny – aktor stricte komediowy.
W ostatnich latach uprawiałem mój zawód nieco bardziej "dyskretnie". Po długim czasie spędzonym w Anglii, a potem we Włoszech po powrocie nie od razu mogłem wejść w "branżę". W zasadzie nie było mnie w Polsce ponad 10 lat. Jednak, na podstawie londyńskich doświadczeń wiem już, że niemożliwe może stać się możliwe. Doświadczenia, które tam zdobyłem uodporniły mnie na stres, uczyniły wytrzymałym i przyzwyczaiły do konkurencji, słowem sprawiły, że niczego w moim zawodzie się nie obawiam: ani "cichych dni", kiedy telefon od reżysera nie dzwoni, ani też podejmowania karkołomnych wyzwań.
Wspomniał Pan, że aktorstwo jest jak "choroba". Jakie w Pańskim przypadku są jej objawy?


Choroba zawodowa... Z pewnością poczucie, że dla widzów Tadeusz Chudecki jest kimś innym, aniżeli dla mnie. Jest zresztą taka niepisana zasada, że im bardziej popularny aktor, tym szybciej staje się niejako "własnością publiczną". Czasem zdarza się i tak, że widzom myli się postać z serialu z rzeczywistym człowiekiem. Tak więc, istnieje ryzyko przeżywania kilku egzystencji za jednym zamachem (śmiech). A mówiąc całkiem serio: jeśli nie ma się silnej konstrukcji psychicznej, wzrost popularności może powodować ryzyko popadnięcia w samouwielbienie. I z drugiej strony: gdy nagle przestają pojawiać się propozycje ról, a aktor ma poczucie, że bez publiczności nie potrafi egzystować... Mogą zdarzyć się trudne chwile. Dlatego koniecznym jest zachowanie zdrowych proporcji i wypracowanie jakiegoś antidotum. O wiele ciężej jest zresztą przeżyć sukces aniżeli klęskę, bo w przypadku tej drugiej jest się od czego odbić. Jan Nowicki powiedział kiedyś, że sukces usypia. Ja mam w życiu tyle ciekawych zajęć, zaplanowanych podróży, języków do nauczenia..., że nawet w czasie tak zwanych przestojów zawodowych jestem bardzo zajęty.
Bycie nazbyt czynnym zawodowo, też może mieć symptomy "choroby". Jeśli aktor uzna że jest już na panteonie sławy, że jego akcje cechuje ciągły wzrost, podsycany przez pochlebców, może pojawić się brak dystansu do samego siebie, może stracić radość wykonywania tej pasji jaką jest aktorstwo i popaść w rutynę.
Dlatego moją zasadą jest ciągłe szukanie nowych "patentów": zarówno na siebie, jak i na grane przeze mnie postaci.
Czy łatwiej wcielać się w postaci, co do których czuje się sympatię?
To tak jak w życiu. Z pewnością, o wiele łatwiej "wejść w porozumienie" z postacią, którą się lubi, rozumie, niż z tą, do której czuje się antypatię.
Jednak dla aktora wyzwaniem jest zagrać kogoś zupełnie sobie obcego. Wówczas, mając pewne predyspozycje zawodowe, można wzbogacić swoją postać o zupełnie nowe, odległe od swojej prywatności, obce dla siebie stany. Dlatego też tak ważna podczas tej pracy jest relacja aktor – reżyser. Jeśli ten ostatni potrafi i ma chęć odpowiednio poprowadzić aktora w jego filmowej czy teatralnej pracy, może sprawić, że aktor przez całe życie nie straci swojej świeżości i przez długo będzie pożądany przez publiczność. Trzeba zyskiwać nową wiarygodność. I na nowo siebie zaskakiwać.
Gdyby przyszło Panu ocenić siebie samego…
Jako zodiakalny Lew jestem spontaniczny, intuicyjny, uparty i konsekwentny.
Jak w tej przypowieści: lew najpierw skacze do jeziora, a dopiero później zastanawia się, czy to aby na pewno to, na które zaplanował swój "skok". To, czego w sobie nie lubię, to moje niepoprawne bałaganiarstwo i pragnienie realizowania wszystkiego co mnie zachwyca. Mając do załatwienia 1000 spraw, załatwię 999.
Jeśli natomiast miałbym załatwić tylko jedną, nieraz nie potrafię się zmobilizować. Po prostu: mój życiowy temperament wymaga ciągłego bycia w ruchu.

To dlatego wybrał Pan aktorstwo?

Od dzieciństwa obserwowałem u siebie prawidłowość, że jeśli zachwycił mnie jakiś przeczytany tekst miałem potrzebę "zatrzymania go w sobie"; uczyłem się więc go na pamięć. Początkowo w grę wchodziło aktorstwo lub medycyna. Ponieważ jednak w duszy grały mi "eolskie harfy", z czasem nie miałem kłopotu z wyborem.


Kiedyś, przed laty, pokutowało pojęcie, że do szkoły teatralnej powinni zdawać głównie bardzo przystojni faceci. Ci, którzy pasują do roli amantów. Ja natomiast podskórnie czułem, że ze względu na moje warunki fizyczne, bardziej nadaję się do tzw. ról charakterystycznych. Dlatego też, kiedy już dowiedziałem się o zdanym egzaminie, przez prawie całe wakacje czekałem na listowne sprostowanie z uczelni, iż nastąpiła pomyłka i, że żaden Chudecki do szkoły aktorskiej nie został przyjęty.

Rozmawiała: Justyna Tawicka

Bitwa more
Jan
Paweł