TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Home-made, czyli teatr życia... - rozmowa z Mariuszem Zalejskim

. Data publikacji: 2016-02-15

Kiedy byłem dzieckiem, sam sobie konstruowałem teatr. Mama przynosiła mi pudełka po butach, a ja tworzyłem w nich teatralne przedstawienia.

Jakie było Pańskie pierwsze wrażenie po przeczytaniu scenariusza i zapoznaniu się ze swoim bohaterem?
Przede wszystkim, że to charakter jeszcze nie odkryty. Lubię takie postaci, ponieważ niosą ze sobą element wyzwania. Zjawia się nie wiadomo skąd i w zasadzie na początku nie wiadomo także kim jest.
Z czasem, okazuje się być prezesem renomowanej zachodniej firmy farmaceutycznej. Nie narzeka na brak finansowego zaplecza ale i też w żaden ostentacyjny sposób z niego nie korzysta. Co mu doskwiera najbardziej? Nie zabliźnione rany po poprzednim związku, który miał zakończyć się ślubem, do którego z pewnych przyczyn nie doszło.
To trochę tak jak ze mną. Ja już też od dawna wiem, że posiadanie pieniędzy, pozycji czy luksusowego auta to nie kwintesencja życia. Bliski jest mi ten Alex (uśmiech).
Pański bohater pojawia się w serialu i w "rajdowym" tempie zmienia bieg wydarzeń…
…Na pełnej prędkości "zderza" się z życiem jednej z głównych bohaterek. Ups...
Maria Zduńska, która wpada pod koła jego auta początkowo ma o Radoszu nie najlepsze zdanie. Następuje wymiana ostrych słów, ale i zaciekawionych spojrzeń… Na tym etapie nie chcę jednak zdradzać nic więcej... (uśmiech)
Zanim jednak narodził się Aleksander Radosz, Mariusz Zalejski jako dziecko tworzył "teatr z tektury". Ta droga, po wielu latach doprowadziła go aż do debiutu w roli… Hamleta.
Tak, to prawda... (uśmiech). Kiedy byłem dzieckiem, sam sobie konstruowałem teatr. Mama przynosiła mi pudełka po butach, a ja tworzyłem w nich teatralne przedstawienia. Wycinałem z boków otwory na drzwi, montowałem kotarę na sznurku, rozstawiałem plastikowych lub ołowianych "aktorów", na widowni siedział jakiś miś lub małpka i... spektakl mógł się zaczynać. Jednak do Szekspira było mi wtedy bardzo daleko... (uśmiech).
"Hamlet" natomiast był moim spektaklem dyplomowym w PWST. Myślę, że w każdym z nas jest odrobina tej postaci. Szekspir nie byłby genialny, gdyby tak nie było. (uśmiech) Słowa, które Hamlet wypowiada przed pojedynkiem, Gotowość jest wszystkim, powtarzam sobie niczym mantrę do dzisiaj. Do tej pory zagrałem także w teatrze pantomimy Henryka Tomaszewskiego, ducha ojca Hamleta, zaś w Australii - w multimedialnym projekcie, jego ojczyma - w sztuce Toma Stopparda: "Rosencrantz i Guildenstern nie żyją". Tak więc, miałem to szczęście, że patrzyłem na postać Hamleta z różnych stron.
Swój zawód także poznał Pan z wielu stron. Jeszcze przed wyjazdem do Australii, w której mieszkał Pan ponad 10 lat, pojawił się w Pańskim życiorysie Teatr Pantomimy we Wrocławiu.
Zdecydowałem się na ten krok za namową samego, dzisiaj nieżyjącego już, Henryka Tomaszewskiego. To były w ówczesnej Polsce dość smutne czasy. Wielu dobrych aktorów - mówiąc kolokwialnie - "grzało ławę" - brak było interesujących propozycji, możliwości rozwoju, totalna zapaść kulturalna. Stąd też pomysł dołączenia do zespołu Teatru Pantomimy, który był teatrem autorskim i niezależnym, wydał mi się interesujący. Od zawsze lubiłem ruch i formy ekspresji z nim związane. Postanowiłem więc poznać i tę drogę aktorskiego rozwoju. Tomaszewski był, jest i będzie dla mnie Mistrzem. Jako artysta i jako człowiek. Świetny obserwator, nieprawdopodobnie wyczulony na ludzi, świat i magię teatru. Tworzył niesamowite sceniczne obrazy, inscenizował literaturę... Marcel Marceu zaproponował mu kiedyś współpracę. Tomaszewski odmówił. On nie uprawiał czystej pantomimy - on po prostu tworzył teatr wielowymiarowy.


Do dzisiaj brzmią mi w uszach jego słowa, które stały się dla mnie pewną wykładnią komunikacji: "Pan, panie Mariuszu, potrafi tak słuchać". To od Tomaszewskiego dowiedziałem się, że "można być twórcą lub odtwórcą; można po prostu przyjść do pracy, albo, przychodząc - coś tworzyć." Chciałbym, żeby pozostał niezapomnianym...
Pańska twarz znana jest polskim widzom także z reklam i teledysków. W jaki sposób dziś tworzy Pan - postrzega swój zawód?
Nigdy nie miałem trudności ze zrozumieniem, że pracuję w "usługach". Tak długo jak będzie na mnie zapotrzebowanie, będę wykonywał swój zawód. Tak więc teledysk, reklamę, różne formy happeningowe, czy udział w studenckich projektach dyplomowych - uważam za ważne doświadczenia. Jestem otwarty na każdą formę, która niesie ze sobą rozwój, nową energię, wibracje... Poza tym, lubię być na bieżąco. (śmiech) Myślę, że emigracja miała na mnie bardzo pozytywny wpływ. Jedna wielka lekcja pokory. Żyjąc w Australii, uczestniczyłem w wielu scenicznych i filmowych eksperymentach, związanych choćby z sydneyską szkołą filmową, założoną przez prof. Teodora Teoplitza, czy też działalnością mojego własnego teatru. Pobyt na tamtym kontynencie wzbudził we mnie szaloną miłość do natury. Dzięki niemu potrafię dziś patrzeć na życie szerzej, głębiej, dalej. Wiem, że wszyscy jesteśmy członkami jednej, wielkiej, słonecznej rodziny. Bez względu na kolor skóry czy wyznanie. Australia to multikulturowy kraj, w którym uczy się ludzi podstaw tolerancji. Mentalnie ograniczeni nie mogą się tam odnaleźć i rezygnują bardzo szybko. Unikam przylepiania "metek" i ferowania wyroków. Nie wolno! (uśmiech).
Rozmawiała: Justyna Tawicka

Bitwa more
Jan
Paweł