Co więc Pan w sobie nosi?
To zakamuflowane pytanie o to, co tak naprawdę w sobie lubię? Błysk w oku i wewnętrzne ciepło…(śmiech). A tak naprawdę to chyba… niekrystaliczność. Od zawsze interesowało mnie w życiu to, co niejednoznaczne, wielowymiarowe; starałem się unikać płaskich tematów i płaskich przestrzeni. Lubię też w sobie niewykorzystane jeszcze w pełni pokłady adrenaliny.
Choć zdarzają się sytuacje, kiedy ten hormon "ucieczki i strachu", daje o sobie znać w sposób więcej niż zaskakujący…Przykładem może być choćby program "Jak oni śpiewają"…
Fałszywa skromność… Jako "Macho" sprawdził się Pan doskonale!
Ano tak, ale co było wcześniej?! Poprzednio miałem do wykonania "numer": "Mój przyjacielu", panów: Krzysztofa Krawczyka i Gorana Bregovica.
Słowa pamiętałem, utwór również obcy mi nie był. Jedyne, czego się obawiałem to strach przed… brakiem strachu.
Wokół odczuwało się napięcie zawieszone w powietrzu, zapach adrenaliny... Pytam więc Roberta Moskwę: "A ty? Czemu się nie denerwujesz; co jest?" Dla chcącego nic trudnego: szybko i sprawnie znajduję odpowiedź: spokojnie, ładuję baterie przed występem - pełne skupienie - prawdziwy moment napinania cięciwy... niepokój jednak nie znika. Wychodzę na scenę i w chwili, gdy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki rzeczonego hitu: "Mój przyjacielu", wszystkie emocje biorą nade mną górę: nie pamiętam słów, melodia wydaje się być całkiem obca; muzyczna magma... rytmu nie łapię, bo dawno już go zgubiłem. Dziura w głowie, przed oczyma - siwy dym. W popłochu, uruchamia się we mnie odruch obronny: zasłonię się przed widzami - może to mnie uratuje, przywróci jasność umysłu! W okamgnieniu opracowuję "choreografię": przed oczyma wirują mi własne kończyny, ale... no tak, co zrobić z lukami w pamięci. "Orkiestra - tusz!", a ja jestem coraz bliższy przejścia do wersji "ostatecznej" utworu, czyli, jednocześnie zbawiennego i pogrążającego już całkiem mój występ wariantu: "lalalalala". Nagle, cisza... melodia się kończy. "Telefony" w mojej głowie dzwonią dalej, schodzę ze sceny w poczuciu, że tak właśnie mogła czuć się Maria Steward - tuż "przed"... jedyne, czego chcę, to... przestać istnieć.
Ujmując rzecz eufemistycznie: tego występu nie mógłbym raczej nazwać sukcesem.
A co mógłby Pan nim nazwać?
Wygraną w walce o umiejętność schludnego wyrażania swoich myśli. Unikanie wszechobecnego "wprost".
Przykładem może być choćby termin "komercja" Swego czasu, jeszcze przed zawieszeniem działalności mojego wrocławskiego teatru K2, byłem o nią "posądzany". "Ballady Morderców" - pieśni Nicka Cave`a, spektakl wyprzedzający sukces płyty: "Nick Cave and the bad seeds", w K2 cieszył się ogromną popularnością.
Niektórzy tę popularność całkiem błędnie utożsamiali z populizmem; K2 na razie oficjalnie przestał istnieć; nie znaczy to, że zarzuciłem miejsce, które wspólnie z Teresą Sawicką wymyśliłem i stworzyłem. Mam jednak świadomość, że jeśli uda się go wskrzesić, z pewnością sporym atutem pozostającym po stronie "dyrektora, czyli - mnie", będzie nieodzowny element owej "komercji", czyli" rozpoznawalność...
Aktorstwo to jednak również stres. "Rozpoznał" Pan u siebie jakieś odruchy bezwarunkowe?
Mogę z całą odpowiedzialnością uznać postać kreowaną przez Jacka Nicholsona w "Lepiej być nie może" za mojego mistrza i prekursora! (śmiech)
Po dogłębnej analizie przyjąłem nawet dla własnych potrzeb podział tychże "odruchów post-nicholsonowskich" na: automatyczne oraz wypracowane dla potrzeb chwili.
Do grupy pierwszej zaliczam na przykład fakt, iż niezmiennie, ilekroć zdarza mi się upuścić scenariusz, z satysfakcją staram się "dobitnie" go przydepnąć. W grupie drugiej znajdują się reakcje, w których posiłkuję się indywidualnymi i wymyślonymi dla potrzeb danego przedsięwzięcia "przesądami". Na przykład, na wielkiej przestrzeni hali produkcyjnej, znajduję igłę, jak w stogu siana! Myślę: "A może to na szczęście?"
Innego dnia, przed ważnym dla mnie występem, płacę w sklepie spożywczym równą kwotę 37 zł 37 groszy - i wtedy od razu wpada myśl: "A może to dobra wróżba?". Życie jest jedną wielką niespodzianką i tylko nam, czasami wydaje się, że trzymamy w dłoniach ster zdarzeń. Ale jesteśmy w błędzie. Na szczęście.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiała: Justyna Tawicka