Jest Pan nie tylko aktorem, ale również wokalistą. Na co dzień gra główne role w musicalach. Nie myślał Pan o nagraniu płyty?
Marzę o tym! Chciałbym kiedyś śpiewać - nagrać płytę i koncertować.
Ostry rock?
Na pewno nie! (śmiech) Nie będę udawał, że mam głos, który się do tego nadaje... Raczej klimaty spokojniejsze - pop i soul.
Chciałby Pan sam pisać dla siebie piosenki?
Teksty - czemu nie? Kiedyś już tego próbowałem. Ale tylko do szuflady.
Coś w rodzaju wierszyków pisanych przez nastolatki?
No, powiedzmy! (śmiech) Miałem wtedy piętnaście, czy siedemnaście lat, więc jasne, że to było trochę dziecinne. Taki "okres buntu". Ale niedawno, gdy jedna z koleżanek chciała nagrać płytę, napisałem też tekst dla niej. Więc myślę, że bym sobie poradził. Nie znaczy to oczywiście, że nie skorzystałbym z pomocy zawodowych tekściarzy.
Trzy lata temu zdecydował się Pan na studia w Akademii Muzycznej w Gdańsku. Po co Panu Wydział Wokalny, skoro i tak gra Pan w musicalach główne role!
Bo moją "bolączką" jest ambicja. (śmiech) Ciągle próbuję robić wszystko lepiej, niż dotąd, rozwijać się... Poza tym, po Akademii może otworzyć się kolejna "furtka" - do opery. Bo śpiewam tenorem.
Usłyszymy kiedyś w "M jak Miłość" Bogusia - tenora?
To już pytanie do scenarzystów!
W serialu załatwia Pan jednej z bohaterek - Asi - udział w eliminacjach do "Szansy na sukces". Próbował Pan kiedyś własnych sił w tego rodzaju programie?
Tak - i to właśnie w "Szansie na sukces"! I nawet się dostałem. Wystąpiłem w programie z Krzysztofem Krawczykiem. Miałem wtedy szesnaście lat, długie włosy... I, tak naprawdę, byłem nieopierzonym smarkaczem! O śpiewaniu nie miałem pojęcia. Pierwszy raz w ogóle miałem do czynienia z mikrofonem... Przed kamerami zeżarła mnie trema. W nagraniu udział wziąłem, ale na wizji już mnie nie pokazali. Ale i tak miałem satysfakcję - że w ogóle dostałem się do programu. I że mogłem zobaczyć to wszystko od kuchni. Przeżyłem przygodę.
Boguś ciągle chce Asię zmieniać. Najpierw każe jej się odchudzić, potem chce ją zamienić w "Lolitkę"... Myśli Pan, że świat showbiznesu naprawdę wygląda tak, jak opisuje to Pana bohater?
Myślę, że jest w tym bardzo dużo prawdy... Oczywiście, jeśli ktoś jest ekscentrykiem - ma jakąś "niesamowitą" osobowość - nic udawać nie musi. Po prostu: taki jest. Ale niektóre gwiazdy karierę budują np. na skandalach... A wtedy przestaje się liczyć talent, czy piękny głos. I to mnie denerwuje.
W takim razie, jak wygląda męski odpowiednik "Lolitki"?
Na świecie - kiedyś to były "boysbandy". Młodzi, ślicznie wystylizowani chłopcy...
Jeden blondyn, drugi brunet...
Dla każdego coś miłego! (śmiech) Jeden dobrze śpiewa, drugi dobrze wygląda, a trzeci dobrze tańczy... Ale teraz ideałem jest chyba Justin Timberlake. Łączy chłopięcość... z dużą dawką uwodzenia.
Pan też nagina się do praw showbiznesu?
No, ze znajomymi żartujemy czasem, że "trzeba pojechać do Warszawy i trochę się polansować"!... (śmiech)
To znaczy...?
Chodzić na jakieś idiotyczne imprezy, "spędy"... które, tak naprawdę, niczego w nasze życie nie wnoszą. Poza faktem, że człowiek "się pokazuje", ładnie uśmiecha i udaje, że jest "świetnie i bosko"... Ja czegoś takiego nie znoszę. Nie wpycham się na imprezy "od kuchni" tylko po to, żeby mnie ktoś zobaczył. Nie chcę, nie umiem robić kariery przez bywanie na bankietach! Choć to pewnie z mojej strony trochę naiwne.
To może czas na karierę za granicą...?
Czasem, w chwilach zwątpienia, myślę sobie: "A może wyjechać do Londynu? Albo do Szkocji? Popracować na zmywaku, zostać kelnerem... I w końcu coś zarobić!".
Miałam na myśli raczej karierę filmowego amanta, gwiazdy piosenki...
Wiem, ale mnie przychodzi na razie do głowy tylko to! (śmiech) A na poważnie: jeśli mam coś w zawodzie osiągnąć, to chcę zacząć jednak od Polski.
O miłości i nie tylko, swoich zaletach i wadach, smaku, domu i idealnej kobiecie - o tym wszystkim w trzeciej, ostatniej części wywiadu.
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska