Zapraszamy na pierwszą część wywiadu z Laurą Samojłowicz, a w nim... o poszukiwaniach nowej „dziewczyny Mroczka”, wrażeniach z pierwszego dnia na planie oraz popularności, która towarzyszy aktorce.
Z czym Ci się kojarzył serial "M jak Miłość", zanim zaczęłaś w nim grać?
Moja rodzina zawsze śledziła losy bohaterów „M jak Miłość”. Mieszkając z rodzicami, chcąc nie chcąc, serial gdzieś się przewijał. Może nie śledziłam go dokładnie, ale zawsze wiedziałam o co chodzi. Pamiętam dobrze wątek Kingi i Piotrka. Teraz chce mi się śmiać, gdy pomyślę, że to ja gram wątek z jednym z bliźniaków. Nigdy bym się tego nie spodziewała (śmiech).
A oglądasz siebie na ekranie?
Dopiero się tego uczę – słuchać siebie i swojego głosu. Ostatnio nie miałam wyjścia, bo poszłam do babci na herbatę i akurat oglądała „M jak Miłość”. Zerkałam na siebie, ale raczej przez palce (śmiech).
Chyba jesteś krytyczna?
Oj bardzo! Wydaje mi się, że każdy jest. Bardziej od siebie wymagam, niż potrafię się wynagrodzić.
Jak się dostałaś do M jak Miłość?
Wśród znajomych na Akademii Teatralnej chodziły słuchy, że szukają nowej dziewczyny Mroczka. Nikt do mnie nie dzwonił, więc było dla mnie oczywiste, że to nie będę ja. Pomyślałam sobie, że pewnie szukają wysokiej blondynki o długich nogach i niebieskich oczach. Jednak pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, zadzwoniła do mnie pani z produkcji „M jak Miłość” (przyp. red. Grażyna Szymańska, drugi reżyser) i zapytała, czy przyszłabym na casting. Poszłam. Na miejscu był Rafał Mroczek i dwie inne dziewczyny. Powiedzieli mi, że odezwą się do mnie za jakieś 10, czy 20 dni, więc całkiem o tym zapomniałam. Aż tu nagle, 20 minut później dzwoni telefon – dostałam rolę. Nie brałam tego zupełnie pod uwagę. Nie wierzyłam w to na początku, myślałam, że to jakiś żart, ale ucieszyłam się niesamowicie. Ktoś wybrał przecież właśnie mnie. Kończę teraz Akademię Teatralną i dzięki „M jak Miłość” mogę dalej coś kombinować w tym zawodzie. To mój debiut.
Wrażenia z pierwszego dnia na planie... Stres?
Nie... Być może dlatego, że nie wiedziałam, czego dokładnie mam się spodziewać. Gdy grałam w „Egzaminie z życia”, na planie panowała rewelacyjna atmosfera, to był dla mnie wspaniały czas. Z takim nastawieniem przyszłam na plan „M jak Miłość”. Trafiłam na reżysera, z którym do tej pory bardzo dobrze mi się pracuje – Rolanda Rowińskiego. To człowiek, który ma w sobie spokój i potrzebę rozmowy z aktorem o postaci. Dopiero potem przyszedł stres. Robiłam dyplom w Akademii i jednocześnie grałam w serialu. Było to niesamowicie trudne do pogodzenia. Jako początkująca aktorka miałam mętlik w głowie, żeby te dwie sprawy jakoś rozdzielić. Często się w tym wszystkim gubiłam. To była dla mnie prawdziwa szkoła życia.
Czy odczuwasz to, że stałaś się bardziej rozpoznawalna? Czy ludzie zaczepiają Cię na ulicy?
Miałam ostatnio taką sytuację... Podeszły do mnie dwie dziewczynki – średnia wieku 10 lat. Jedna mówi do mnie: „Przepraszam, bo moja koleżanka się zastanawia, czy ty nie grasz w „M jak Miłość”...” To było urocze! Nie spodziewałam się czegoś takiego (śmiech).
A co mówią Twoi znajomi i przyjaciele, niezwiązani z filmem, na Twoją nową rolę i popularność, która Ci teraz towarzyszy? Traktują Cię trochę inaczej?
Kibicują mi. Cieszą się, czasami się śmieją, że teraz jestem sławna i już nie będę chciała ich znać. Ale tak nigdy nie będzie. Mam dobrych ludzi wokół siebie. To się raczej nie zmieni.
Co się kołacze wewnątrz Laury Samojłowicz? Czy umie czytać znaki oraz o czym marzyła kiedyś i dziś? Jeżeli chcecie się dowiedzieć – już wkrótce zapraszamy na drugą część wywiadu z serialową Majką!
Rozmawiała:
Zuzanna Rzymanek
Przeczytaj drugą część wywiadu!