Zapraszamy na drugą część wywiadu z Michałem Lesieniem. Tym razem aktor opowie o swoim nowym przedsięwzięciu zawodowym oraz o tym, dlaczego nie czyta recenzji. Zdradzi też, co go podkusiło, aby wsiąść do płonącego samolotu, czy „nurkującego” helikoptera. Miłej lektury.
Miałeś bardzo dobry debiut, a potem jak było?
W fabułach grałem już na studiach, a potem w teatrze w Kaliszu i w Łodzi. W 1999 r. dostałem etat w Teatrze Polskim w Warszawie i tam zagościłem na dłużej, na prawie sześć lat. W tym samym czasie dostałem rolę w „Lokatorach”. A wszystko potoczyło się błyskawicznie. Jednego dnia zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że szukają kogoś do serialu. Następnego dnia byłem umówiony na rozmowę. Parę godzin później zapadła decyzja, że gram... To był ostatni dzień castingu. Miałem to szczęście, że goniły ich terminy i szybko musieli podjąć decyzję.
Dlaczego odszedłeś z Teatru Polskiego?
Odszedłem, bo formuła współpracy z Teatrem Polskim po jakimś czasie się wyczerpała. Terminy zaczęły ze sobą kolidować. Musiałem wybrać: telewizja, czy teatr. Poza tym, dyrektor Kilian za bardzo nie miał pomysłu na naszą dalszą współpracę i dlatego bez żalu rozstałem się z etatem.
Czy twoje zafascynowanie teatrem gdzieś po drodze się wypaliło?
Nieee. Fascynacja nie skończyła się nigdy! Teatr to podstawa!
Teatr jest teraz bardzo popularny. Na niektóre przestawienia trzeba kupić bilety z półrocznym wyprzedzeniem.
Teatr przeżywa renesans i to nie tylko w Warszawie. Do tego powstają teatry prywatne i to będzie promieniowało na inne miasta. Z tym, że teatry z dotacjami mogą sobie pozwolić na brak kompletu na sali, a prywatne nie. Ludzie płacą duże pieniądze, aby obejrzeć dobre sztuki. Oczywiście najlepiej sprzedaje się rozrywka, bo lżejszy repertuar jest popularniejszy. Wykorzystując jakieś tam doświadczenie i znajomość środowiska teatralnego, zająłem się produkcję teatralną. Najpierw była „Poczekalnia” Macieja Kowalewskiego, następnie „Mężczyźni na skraju załamania nerwowego” w Teatrze Bajka, a potem założyliśmy z moją narzeczoną Andżeliką Piechowiak Agencję Produkcyjną PALMA. Pierwszą naszą wspólną produkcją jest spektakl „Motyle są wolne” na scenie Teatru Kamienica z Martą Żmudą Trzebiatowską i Lesławem Żurkiem w rolach głównych. Teraz przymierzamy się do następnego projektu. Zresztą o naszych planach można przeczytać na stronie
www.palma.net.pl
Co czujesz, kiedy czytasz recenzje swoich produkcji?
Nie czytam recenzji. Jedynym recenzentem jest publiczność. Jeśli gramy „Mężczyzn…” i mamy wyprzedane bilety na dwa miesiące naprzód, to znaczy, że jest sens to dalej grać. Jest to satyra na pracę w wielkich korporacjach. I wiem, że ten spektakl stał się już kultowy w tamtych kręgach.
Nie nuży cię granie przez lata w jednym spektaklu?
Nigdy nie ma takiego samego przedstawienia. To są żywi aktorzy i żywa widownia. I za każdym razem jest inny odbiór, czy reakcja. Nie ma rutyny. Najważniejsze, aby zawsze bawić się swoją postacią, mieć przyjemność z grania.
Wspomniałeś kiedyś, że jeśli po 30 roku życia nie będziesz utrzymywał się z aktorstwa, to zmienisz fach. Na szczęście nie musisz, ale co by było gdyby?
Przekroczyłem trzydziestkę ładnych parę lat temu i do tej pory utrzymuje się z aktorstwa. Ale muszę przyznać, że aktorstwo samo w sobie mi nie wystarcza. Stąd ta produkcja, a niedługo pewnie i reżyseria.
Byłeś prowadzącym w dokumentalnym serialu „Test case” dla Discovery Channel. Które momenty w programie zaliczyłbyś do tych najbardziej ekstremalnych?
Trochę ich było (śmiech). Oczywiście wszystko było pod kontrolą, ale ma się takie dziwne uczucie, kiedy jest się w środku płonącego samolotu albo spada się helikopterem do wody i trzeba się z niego wydostać. Pomysł serialu polegał na tym, że sprawdzano, jak człowiek zachowuje się w rożnych ekstremalnych sytuacjach. Chyba właśnie najbardziej zapamiętałem płonący samolot. Czuje się ten buchający żar w twarz, a za chwilę trzeba znaleźć się w środku. Była to przerażająca wizja.
Gdzie kręciliście?
Odbywało się to w centrach treningowych i w bazach wojskowych, w których odbywają się różnego rodzaju szkolenia dla przedstawicieli rozmaitych profesji. Np. strażacy z całej Europy ćwiczą ratownictwo na lotnisku w Amsterdamie. Uczą się gasić płonącego boeinga i tego, jak ratować pasażerów. Podobnie w centrum szkolenia pracowników platform wiertniczych w Rotterdamie. Takie platformy znajdują się na morzu Północnym i jednym z etapów szkolenia jest scenariusz zakładający, że do wody wpada helikopter. Leci się wielkim Apache’em i on nagle „nurkuje” w wodzie. Helikopter odwraca się do góry o 180 stopni. Płetwonurkowie nad tym czuwają, ale oczywiście zawsze może przytrafić się coś nieprzewidzianego.
Co dał ci ten program?
Warto go było przeżyć (śmiech). Dobrze jest wiedzieć, jak się zachować w sytuacjach zagrożenia życia. Grunt, to nie panikować!
Już wkrótce będziecie mogli przeczytać co Michał radzi początkującym aktorom. A także jakie seriale lubi oglądać i jak wielkim jest gadżeciażem. Zapraszamy!
Rozmawiała: Joanna Rutkowska