Zapraszamy na trzecią, ostatnią część wywiadu z Michałem Lesieniem. Dowiecie się z niego, co aktor lubi oglądać, jaki ma stosunek do popularności i od czego wręcz się uzależnił! Nie zwlekajcie i czytajcie!
Co byś radził młodym aktorom na początku swojej kariery?
Przede wszystkim trzeba ukończyć studia aktorskie. Szkoła to jest warsztat i wiedza, której nic nie zastąpi. Jest różnica między aktorem z wykształceniem, a naturszczykiem. Trzeba mieć też w sobie dużo pokory.
Są tacy, którzy uważają, że to żaden honor zaczynać od serialu.
Tak, znam to! Aktor nie powinien grać w serialach, w reklamach, a broń Boże brać udział w programach rozrywkowych. A najgłośniej słychać sprzeciw tych, co nie dostają tego typu propozycji (śmiech).
Co lubisz, a czego nie w swoim zawodzie?
To bardzo ciekawy zawód. Można przeżyć interesujące rzeczy, poznać ludzką naturę, spotkać fantastycznych ludzi, którzy mogą zainspirować na całe życie. Aktorstwo pomaga się rozwinąć wewnętrznie. Niefajne jest to, że aktor to człowiek do wynajęcia i nie zawsze jest na niego zapotrzebowanie.
Lubisz popularność?
To jest specyficzna profesja - aktor potrzebuje dowodu uznania, aby dobrze wykonywać swoją pracę. Nie należy tego mylić z popularnością z kolorowych pisemek, ale bycie „celebrytem” również posiada swoje dobre strony… na przykład darmowe jedzenie na bankietach i gadżety (śmiech).
Ale wystąpiłeś w „Tańcu z gwiazdami”.
Chciałem sprawdzić się w takiej formule. Dostawałem różne propozycje i wybrałem najlepszą z nich. Byłem, spróbowałem i wiem, że to nie dla mnie.
Jakie filmy lubisz oglądać?
Takie, które coś mówią o życiu, o ludziach, które zostawiają we mnie jakiś ślad emocjonalny. Z drugiej strony lubię niektóre amerykańskie seriale, które kompletuję na DVD i oglądam hurtowo całymi seriami. Czasem sprowadzam jakieś seriale, których nie ma jeszcze w Polsce. To takie moje małe hobby. To, co się dzieje w amerykańskiej telewizji obecnie, to mistrzostwo świata. Choćby takie jak "Kryminalne zagadki Las Vegas", "Bez skazy", "Zagubieni", "Carnivale", "Dexter" i masa innych...
Brakuje ci Wrocławia?
Już nie. Ale był taki okres, że przez parę lat mówiłem, że jestem Wrocławianinem pracującym w Warszawie. Mieszkam w Warszawie od ponad dziesięciu lat i teraz to jest moje miasto. Wrocław jest cudownym miejscem i zawsze z przyjemnością tam wracam.
Czy w branży aktorskiej można liczyć na przyjaciół?
Pewnie, że tak. Przez wiele lat miałem przyjaciół w tym zawodzie. Potem te przyjaźnie się rozluźniły, ale nie ze względów zawodowych, a życiowych.
A dobre układy nie przydają się w branży?
Oczywiście, to podstawa, ale nie tylko. Liczy się też to, co masz do zaoferowania i twój profesjonalizm. Z każdym teatrem, z którym współpracujemy - czy to Capitol, Bajka, czy Kamienica, liczą się również kontakty koleżeńskie. Lepiej się pracuje, gdy ludzie się lubią (śmiech).
Nie dążysz do tego, aby stworzyć swój własny teatr?
Na razie nie, ale mam pewien pomysł i jak nabiorę doświadczenia, pewności i zbuduję zespół sprawdzonych ludzi, to wtedy może…
Jesteś gadżeciarzem?
Oj, jestem i to nałogowym. Ale np. jak miałem fajny telefon, to go zgubiłem, więc z musu wróciłem do starego rupiecia. Przymierzam się do zakupu telefonu na dwie karty. Męczy mnie już noszenie dwóch aparatów – prywatnego i służbowego. Ciągle któregoś zapominam. Nie rozstaję się też z moją nową zabawką – małym netbookiem. Mam w nim całe swoje biuro. Można nawet powiedzieć, że uzależniłem się od niego i na razie nic chyba go nie zdetronizuje.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Joanna Rutkowska