Zapraszamy na pierwszą cześć wywiadu z Krystianem Wieczorkiem. Dowiecie się, za czym Krystian wprost szaleje oraz jaki ma stosunek do słowa „ciacho”. A także tego, co łączy go z jego postacią - mecenasem Budzyńskim...
Jakie wrażenie wywarł na tobie zlot fanów M jak Miłość?
Zaskoczył mnie totalnie i kompletnie! To było coś niesamowitego. Do Gdyni przyjechały nawet z daleka osoby w każdym wieku. Ich reakcje na nas były szalenie miłe.
Byłeś przygotowany na to, jak bardzo będziesz rozchwytywany?
A to zaskoczyło mnie najbardziej. Fanki urwały mi guzik (śmiech). Prezenter TVP2 powiedział mi, że jak przeprowadzał wywiad z kimś innym, to ludzie za nim krzyczeli: „dawać Wieczorka!” (śmiech). Pozytywne szaleństwo.
Ty też potrafisz pozytywnie szaleć za czymś?
Owszem. Niedługo po zlocie jechałem z drugiego końca Polski na koncert Radiohead. Dlatego rozumiem doskonale, co to znaczy być fanem. Zawsze byłem mocno związany z muzyką, a potem z tańcem. Interesowałem się wieloma rzeczami naraz, często bardzo mocno. Miałem nawet swój grunge'owy zespół! Moją kreatywność pokazywałem innym wyglądem. Wymyślałem jakieś cuda, plakietki, wszywki... Mamę molestowałem, aby mi robiła na drutach specjalne indiańskie wzory. Gdybym w moim mieście – Strzelinie – zobaczył teraz takiego gościa, to bym potraktował go jako ciekawe zjawisko (śmiech). Poza tym, pozytywną szajbę pielęgnuję i hoduję. Nie mam zamiaru z niej rezygnować (śmiech).
Twoja kariera rozwijała się na początku tylko w teatrze, a teraz nagle serial za serialem...
Trzeba eksploatować swój tzw. talent na różne sposoby. Aktor nie może się zamykać w teatrze i myśleć, że to jest jedyny świat. Jest radio, jest film i seriale. A być dobrym w małej ilości dubli jest piekielnie trudne, dlatego praca w serialu to bardzo dobra nauka momentalnej koncentracji.
Oglądałeś wcześniej „M jak Miłość”?
Ten serial ma nieprawdopodobną oglądalność! Istnieje od wielu lat i nadal jest na topie. Trudno go nie znać. Pamiętam, że nawet moje koleżanki na studiach spieszyły się po zajęciach, aby oglądać „M jak Miłość”. A ja się zastanawiałem: „Boże, o co chodzi!?” (śmiech). Zdawałem sobie też sprawę, jaką ten serial ma nieprawdopodobną siłę rażenia i że nie można przejść obok niego obojętnie.
Co sądzisz o mecenasie Budzyńskim?
Ta postać mnie zaskakuje. Myślę, że to w sumie tajemniczy facet - ani sztywny, ani super otwarty. Mało mamy cech wspólnych, bo nie jestem takim krętaczem i nie gram na trzy fronty. Ale jest jedna rzecz, która nas obu łączy – tak jak on potrafię być w życiu nieprzewidywalny. Mogę podróżować gdzieś stopem w nieznane, albo jechać z bardzo daleka, aby zrobić komuś niespodziankę. Takie rzeczy wprost uwielbiam!
Podrywałbyś z premedytacją kobietę, niczym mecenas podrywa Martę?
Budzyński to typ faceta lubiącego wyzwania. Gdy nie ma żadnych trudności, to nie ma zabawy! Ja nie potrafię na siłę do siebie przekonywać. Aż tak wytrwały nie jestem, choć kto wie? Jeśli przyjąć, że Budzyński się zakochał, to zakochani mają odcięte od mózgu kabelki i ciężko przewidzieć kogo na ile stać.
A jak się czujesz w roli serialowego przystojniaka?
Cieszę się, że wzbudzam pozytywne emocje, ale mam dystans do tego typu opinii.
Wiesz, że nazywają cię „ciachem”?
I to jest dla mnie trochę dziwne słowo. Nigdy nie nazwałem kobiety w podobny sposób.
Kobiety lubią słodycze, więc...
(Śmiech) Ja też, ale nie przyszło mi do głowy, żeby nazywać kobietę ciastem, tortem czy wisienką. Wiem, że nie ucieknę od tego, a aktor gra też swoją fizycznością. Wolałbym jednak, żeby mnie postrzegano ze względu na talent a nie na kalorie. Ale cieszę się z „ciacha”, bo przecież nie będę płakać (śmiech).
Już niebawem kolejna część wywiadu, z której dowiecie się jaka była droga Krystiana do aktorstwa. Aktor opowie Wam także dlaczego nienawidzi majstrowania oraz w jakich sytuacjach lubi czuć niebezpieczeństwo. Zapraszamy!
Rozmawiała: Joanna Rutkowska