Zapraszamy na ostatnią - czwartą część rozmowy z Jackiem Lenartowiczem. Aktor opowie o tym, czym lubi się objadać i do jakiej epoki historycznej chętnie by się przeniósł. Do tego zdradzi dlaczego, jeśli już ma dostać się do Hollywood, to tylko statkiem? Miłej lektury.
Co robisz w wolnym czasie?
Uwielbiam spać i leniuchować (śmiech). Nie mam parcia na to, aby coś koniecznie robić - naprawiać, czy pracować w ogrodzie. To nie dla mnie…
A hobby?
Moja praca to moje hobby. Należę do takich szczęśliwców, którzy jak wstają i idą do pracy, to tylko się cieszą! Oprócz zawodu i zapowiadania walk bokserskich nie uprawiam innych pasji życiowych.
Czy wiedza prawnicza przydaje Ci się w życiu? Czy znajomi czasem dzwonią i proszą o poradę?
Nieraz dzwonią. Tym bardziej, że moja żona jest na trzecim roku aplikacji i niedługo będzie zdawała egzamin. Dlatego dzwonią (śmiech). Ale ja kojarzę całkiem dobrze te rzeczy, mimo że wszytko się zmieniło, a przede wszystkim ustrój.
Ciekawie Ci się złożyło w życiu. Ty skończyłeś prawo, ale zostałeś aktorem. Za to masz żonę prawniczkę.
Tak, to śmieszne. Kasia skończyła UW, ale pierwszy rok studiowała w Lublinie, tam gdzie kiedyś ja. Pamiętam, na zjeździe absolwentów, przemówienie zacząłem od tego, że historia zatoczyła koło. Skończyłem prawo, dostałem się na aplikację, ale jej nie skończyłem. Teraz moja żona jest na aplikacji w Lublinie i niech ona już skończy (śmiech).
Co lubisz oglądać?
Niedawno obejrzałem „300”, dziwna poetyka, ale fajnie mi się oglądało. Lubię każde kino, choć teraz wolę oglądać filmy, które nie zmuszają do myślenia. Nie lubię na filmie się męczyć i przeżywać - wolę coś nieskomplikowanego. Mamy dokoła dużo smutnych rzeczy i jeszcze filmem się dobijać? Po co? Wolę się pośmiać.
Plan na przyszłe 30 lat?
No pewnie… pracować, pracować i pracować oraz umrzeć na scenie (śmiech).
A podróże?
To już nie! Mieszkałem przez jakiś czas w Kanadzie, w Australii i wiem, że w Polsce mi dobrze. To ładny kraj, więc czy jest po co stąd wyjeżdżać i szukać wiatru w polu? Już się stąd nie ruszę. A jak będą chcieli mnie do Hollywood to niech przyślą po mnie statek.
Dlaczego?
Mnie ktoś tam na górze dał znak i do samolotu już nie wsiądę. Niedawno leciałem z ekipą „Goło i wesoło” ze Szczecina. Najpierw zgasł jeden silnik, potem drugi i kołowaliśmy. Skończyło się na tym, że wracaliśmy do Warszawy pociągiem. Dlatego za latanie to ja już podziękuję.
Może kiedyś kupię sobie campera, taką przyczepę i będę jeździł z rodziną na campingi. Namiot, wędki i „poobcujemy” sobie z piękną naturą. Myślę, że to dobry plan.
Gdybyś mógł się przenieść na chwilę do jakiejś innej epoki, to jaka epoka by to była?
Oczywiście, że do jakiejś złotej wolności szlacheckiej! O tak… Pogalopować na koniach, popić tego dobrego winka i szablą pomachać (śmiech)! Piękna rzecz.
Chciałbym też wziąć udział w takiej prawdziwej szarży kawaleryjskiej. Poczuć te konie, szable w dłoń i powojować! To musiało być nieprawdopodobne uczucie.
Czym lubisz się objadać?
Nie przepadam za słodyczami, ale tak poza tym to wszystkim! (śmiech). Smakuje mi i kuchnia polska, i wszelaka światowa, od seafoodów do orientalnej. Jestem żarłokiem, lubię biesiadować - dlatego wątróbka, śledzik czy fasolka po bretońsku nie są mi obce (śmiech).
A potem trzeba trochę poćwiczyć?
Najważniejsze, aby być sprawnym. Jak czuję, że jest mnie trochę za dużo, to odstawiam chleb i po miesiącu 5 kilo mniej. Taka moja dieta cud! Polecam (śmiech).
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Joanna Rutkowska