Z okazji dziesięciolecia „M jak Miłość” zapraszamy na jubileuszowy wywiad z Dominiką Ostałowską. Gwiazda opowie nie tylko o swoich początkach w serialu, ale i o tym, jakie sceny lubi grać najbardziej, a jakie niekoniecznie. Poznacie też Jej świat, gdy miała dziesięć lat.
Za Panią kolejny Zlot Fanów „M jak Miłość”. Jak się Pani podobało tym razem?
Po raz kolejny zaskoczył mnie i jednocześnie wzruszył fakt, że nasza już dziesięcioletnia praca wciąż wywołuje u widzów takie emocje. Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy jadą na spotkanie z nami z różnych stron Polski. Później wykazują się nie lada sprytem i siłą przebicia, by zdobyć autograf, zrobić sobie zdjęcie, porozmawiać z ulubionymi aktorami. Niezwykłe jest to, że z roku na rok przyjeżdżają nowe pokolenia, zaangażowane w losy serialowych bohaterów.
Czy zmieniłaby Pani coś w swojej postaci?
Zmieniać wolę w sobie, a że postaci Marty nie traktuję, jak przedłużenia swojej osobowości, pozostawiam jej los w rękach scenarzystów. Lubię grać to, co zostanie mi napisane, odgadywać intencje, szukać motywów, próbować w ten sposób zrozumieć. Granie tego, co sama wymyślę wydaje mi się mało inspirujące. To tak, jak odpowiedź na zagadkę: Co to jest? Po stawie pływa i kaczka się nazywa."
Nie denerwuje Pani czasem postępowanie Marty?
Granie ról osób, które bywają irytujące, mają kłopoty z decyzją, czasem wybierają wbrew rozsądkowi, są niekonsekwentne to jedno z ciekawszych zadań aktorskich. Dlatego próba pozbawienia Marty tych ułomności charakteru i osobowości byłaby największą krzywdą, jaką mogłabym sobie wyrządzić jako aktorce. Grać to, co budzi nasz opór i być w tym wiarygodnym to w moim przekonaniu sukces. A poza tym, przecież większość z nas popełnia błędy, opowiadanie o ludziach doskonałych jest nieludzkie.
Jakiego rodzaju sytuacje w serialu lubi Pani grać najbardziej?
Lubię sceny, w których ścierają się kompletnie dwa różne punkty widzenia. Czyli, na przykład rozmowy między matką a synem, Martą i Heniem. Czasem daje nam to możliwość potraktowania tych sytuacji komediowo, jako pewną odskocznię od poważniejszych problemów bohaterów.
A nie lubię scen ocierających się o największy dramat - chorób, wypadków, śmierci... Na ich realizację nie mamy zbyt dużo czasu, nie możemy zatem bardziej wnikliwie się im przyjrzeć. Zawsze towarzyszy nam niepokój, czy zbyt lekko nie prześlizgujemy się po temacie. Staramy się bardzo, ale czasu nie da się oszukać. W filmie poświęca się na takie sceny kilka razy więcej godzin, niż możemy sobie na to pozwolić w serialu.
Gra Pani Martę już dziesięć lat. Czy wróżyła Pani serialowi tak długą i szczęśliwą przyszłość?
Przyznam szczerze, że na początku się nad tym nie zastanawiałam. Wychodzę z założenia, że lepiej nie mieć założeń (śmiech), bo przecież i tak wszystko może się wywrócić do góry nogami. Ja akurat z każdym dniem, w „M jak Miłość” czułam się coraz bardziej jak u siebie. Rebusowa zabawa – to że zagram jedno, a potem muszę zagrać drugie tak, aby to pasowało do wcześniejszego - na początku sprawiała mi pewien kłopot. Ale teraz bawi mnie to granie "do tyłu".
Na zlot założyła Pani ciekawą biżuterię - kolczyki i pierścień z masy perłowej z wygrawerowaną srebrną literą „M” i serduszkiem. To specjalnie na jubileusz?
W dniu zlotu na lotnisku przed odlotem do Gdyni zauważyłam coś pasującego idealnie do okazji. Pani sprzedawczyni powiedziała mi, że to ostatni egzemplarz. Zdecydowałam się go kupić, mimo, że zdejmowanie go z wystawy trwało dłuższą chwilę. O mały włos nie spóźniłam się na samolot.
Czy to wygrawerowane „M” oznacza „M jak Miłość”, czy może M jak Marta?
Może jedno i drugie, a może Mostowiak (śmiech). Nawet sposób pisania tego „M” jest taki, jak logo serialu. W ten sposób udało mi się tak już wyjątkowo i osobiście uczcić ten jubileusz.
Jak wyglądał Pani świat, gdy miała Pani dziesięć lat?
To był świat PRL-u i nie wspominam tych lat z rozrzewnieniem. Pamiętam czasy, kiedy psuła się lodówka i na moją rodzinę padał blady strach - jak ją naprawić i gdzie, a może kupić nową - tylko za co? Patrząc jednak na to z drugiej strony - to był czas, kiedy najmniejsza nawet drobnostka sprawiała wielkie szczęście, bo trudno było zdobyć cokolwiek. Pamiętam, na przykład, że marzyłam o matchboksie - takim małym samochodzie - i nigdy go nie dostałam. Więcej szczęścia miałam z nieśmiertelną lalką Barbie - moja mama dokonała cudów, żeby ją dla mnie sprowadzić ze Stanów... Ale, żeby nie było wątpliwości - zdecydowanie wolę dzisiejszy świat, w którym mogę robić co chcę, jeździć dokąd chcę i ubierać się jak chcę. W którym mam poczucie wolności, choć wiem, że najważniejsza jest ta wolność, którą nosimy w sobie. Bez niej, w każdych okolicznościach można być niewolnikiem.
Czy ma Pani jakieś specjalne życzenia z okazji jubileuszu serialu?
Życzę Państwu, czyli widzom i nam, czyli twórcom, żebyśmy potrafili cieszyć się sobą przez następne lata. Aby te lata były nam dane i żebyśmy mieli poczucie, że wzajemnie jesteśmy sobie potrzebni.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Joanna Rutkowska