„M jak Miłość” świętuje dziesiątą rocznicę istnienia. Z tej okazji zapraszamy na wywiad z seniorem rodu Mostowiaków - Witoldem Pyrkoszem. Dowiecie się, jaki był, gdy sam miał 10 lat i tego, czy - jak jego serialowy bohater - jest zapalonym szachistą. Powie też, jakie sceny w serialu najbardziej lubi grać. Zapraszamy.
Latem odbył się Zlot Fanów „M jak Miłość”, na którym świętowano dziesiąte urodziny serialu. Jak było?
Wszystko było jak należy. Pogoda i ludzie dopisali, a ja postanowiłem, że będę zdrów i na chodzie na dwudziestą rocznicę świętowania „M jak Miłość”! Oczywiście - jeśli będzie nadal organizowany zlot.
Kiedyś powiedział Pan w wywiadzie, że Pan jest Lucjanem, a Lucjan jest Panem. Jak się Panowie zmienili przez te 10 lat?
Ja myślę, że nic się nie zmieniliśmy. Ja się tylko postarzałem, choć bardziej chyba posiwieć nie można. Jakiś czas temu skróciłem się też o dobre 10 centymetrów... Za to na planie widzę, że wnuki urosły. Zaobserwowałem, że trochę trudniej jest mi wchodzić na schody, nie mogę też za długo stać, no ale to już taka przypadłość starszych ludzi.
Ma Pan wyjątkowe szczęście do grania w serialach i produkcjach, które stają się kultowe i można śmiało powiedzieć, że znają Pana całe pokolenia.
To jest bardzo przyjemne, dlatego mam nadzieję, że dożyję następnych dziesięciu lat, aby mnie mogło kojarzyć jeszcze więcej młodych ludzi. Z tym wyjątkiem, że wtedy już nie będę się tak żwawo oglądał za dziewczynami jak dziś. Bo już mi się będzie trudniej obrócić .
Niech Pan powie, czy rzeczywiście lubi Pan tak rozgrywać partie szachów jak Lucjan?
Gram w szachy, ale bardzo amatorsko. Umieściłbym się na dolnej półce słabych szachistów. Poza tym, nie gram dla samej przyjemności grania. Zabawa się zaczyna, jak gra się o jakąś stawkę! Kiedyś namiętnie grywałem w pokera, a potem w brydża. Wszystko na pieniądze. I tylko taka gra dostarcza prawdziwą przyjemność, wzbudza emocje i powoduje, że bardzo graczowi zależy. Dlatego przy brydżu, gdy ze znajomymi gram nie na pieniądze, to rozgrywka wygląda tak. Jeden licytuje trefle, drugi licytuje trzy kiery, inny trzy piki, a ja licytuję szlema w bez atu i wtedy wszyscy padają ze śmiechu. Oczywiście leżę bez 14, a oni się cieszą. Tylko z czego? Jaka to satysfakcja? Co to za przyjemność? - Żadna!
Pana ulubione sceny do grania w serialu?
Ostatnio świetnie był napisany i zagrany moment kupienia krowy, a potem przejęcia kozy. Takie sceny ożywiają akcje. To drobnostki, które pokazują jak nasz serial jest autentyczny i takie rzeczy najbardziej lubię grać.
Serial to dziesięciolatek, a zdradzi Pan, jaki był dziesięcioletni Pyrkosz?
To był rok 1937, czyli dwa lata przed wybuchem II wojny światowej. Chodziłem do szkoły Świętej Marii Magdaleny we Lwowie. Potem wybuchła wojna i całe życie mi się przewróciło do góry nogami. Natomiast niedawno wydałem książkę i tam opisałem pewne spotkanie po latach z dziewczyną z mojej młodości. Ostatni raz widziałem się z nią w 1939 roku. A to było tak. Mieszkaliśmy w domach obok siebie. Pamiętam, że pożyczyłem jej książkę „Chata wuja Toma”, której już potem nie odzyskałem. Pewnego dnia, trzy lata temu zadzwonił do mnie telefon. I damski głos mówi do mnie – „Przepraszam, czy ja się dodzwoniłam do pana Pyrkosza?” Ja na to: - „Tak słucham panią?” I wtedy mnie olśniło: - „Kurcze pieczone, to ty mi nie oddałaś książki „Chata wuja Toma!”. Rozpoznałem ją po głosie - przedziwna i śmieszna sprawa. Nadal utrzymujemy kontakt, choć ona mieszka w Australii. Co prawda książki do tej pory mi nie oddała, ale jeszcze się o to postaram!
Czy jest coś, co chciałby Pan życzyć „M jak Miłość” z okazji dziesiątych urodzin?
Życzę wszystkim fanom i sobie również, tego, żebym za 10 lat mógł złożyć takie same życzenia i podziękowania na dwudziestolecie święta fanów serialu.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Joanna Rutkowska