TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Dwa wcielenia kobieciarza – rozmowa z Krzysztofem Stelmaszykiem

. Data publikacji: 2016-02-15

Nie ma bardziej fascynującej istoty dla faceta. To jego dopełnienie, coś, czego sam nie ma, a do czego dąży i za czym gania. Próbujemy je zrozumieć i nic z tego nie wychodzi. Ten, który myśli, że zrozumiał kobiety, jest idiotą

W serialu „M jak miłość” z powodzeniem wciela się w sławnego aktora znanego z zamiłowania do kobiet. Z kolei w komedii „Och, Karol 2”, którą można jeszcze zobaczyć w kinach, gra Zdzisława, niepoprawnego amanta zadłużonego po uszy przez alimenty. Obaj to kobieciarze, ale każdy z zupełnie innej bajki.
Pana bohater wywołał ogromne zamieszanie w przychodni w Gródku. Czy w kolejnych odcinkach „M jak miłość” też będzie wzbudzał tyle emocji?
Marek Lewicki jest o tyle ciekawy dla pozostałych bohaterów serialu, że to popularny, rozpoznawany na ulicach aktor. Zwłaszcza w małych miasteczkach, gdzie budzi sensację. I właśnie tak został odebrany w Gródku.
Zabawna historia – zapoznałem się z typem człowieka, jakiego miałem zagrać, rozpoczęły się zdjęcia i dopiero wtedy okazało się, że ten facet coś knuje i zdaje się, że nie ma czystych intencji.
Panie z przychodni wyczytały w brukowcu, że właśnie się rozwiódł i zamieszkał w okolicy. Ponoć to kobieciarz!
Jak w życiu, w brukowcach często przedstawia się wypaczony obraz. Celebryci zazwyczaj są na ich łamach określani jako niepoprawni podrywacze, bo to ciekawe. Jakie wnioski z lektury takich gazet wyciągną bohaterki serialu, ich sprawa.
Chyba jednak jest w tym odrobina prawdy, bo Pana bohater od razu wpadł w oko Agacie i bardzo interesuje się Dorotą. Ona ma za sobą mnóstwo perypetii sercowych, kolejne niepowodzenie może ją załamać!
Jest biedna, a on jeszcze będzie się nad nią pastwił. Na razie Marek nie będzie w porządku, ale przecież to może się zmienić. Wszystko w rękach scenarzystów. Zaakceptuję każde rozwiązanie,  nie mam w umowie zastrzeżenia, że chcę grać wyłącznie postaci pozytywne czy negatywne. Różnie bywa. Sam jestem ciekaw, w którą stronę pójdzie ta historia. Mój bohater pojawił się w „M jak miłość” i - jak to w życiu bywa - może zagościć na dłużej, schować się na moment albo przepaść.
Jest Pan rozpoznawalnym, popularnym aktorem. Czy przy budowaniu tej postaci korzystał Pan z własnych doświadczeń?
Przyznam się szczerze, że czerpałem jakieś inspiracje, ale raczej nie z siebie, a z innych. Oczywiście mam na myśli naszych krajowych gwiazdorów, którzy czasami bywają śmieszni. Nie  będę rzucał nazwiskami, myślę, że każdy podłoży kogoś, kogo lubi.
Owszem, jestem aktorem popularnym, grywałem w wielu serialach, gram również w teatrze i filmach kinowych, ale sam siebie nie określam celebrytą. Wręcz przeciwnie, drażni mnie to i męczy. Daję z siebie tyle, ile wymaga przyzwoitość. Udzielam wywiadów, bo wiem, że to wchodzi w zakres promocji serialu, czy filmu fabularnego, ale nie pędzę. Zwłaszcza do porannych programów telewizyjnych. Wstać o 6 rano po to, żeby powiedzieć coś o pogodzie, kondycji piesków albo o przysmakach kulinarnych, to nie dla mnie.
Naprawdę nigdy to Pana nie kusiło?
Bardzo lubię przebywać w sprawdzonym towarzystwie. Wtedy czuję się swobodnie. Nie widzę powodów, żeby wypowiadać się na różne tematy w telewizji. Od jakiegoś czasu nie mam w domu telewizora. Po dłuższym czasie, gdy trafiłem do miejsca, gdzie był włączony i przysłuchałem się, co różni ludzie mówią, uświadomiłem sobie, że to straszny bełkot. Szkoda czasu, lepiej poczytać książkę, pokochać się i robić tysiące innych rzeczy.
Zrezygnował Pan z telewizji z dnia na dzień?


Przebrała się miarka, telewizja przestała mi być potrzebna. Dzisiaj, gdy człowiek świadomie korzysta z internetu, może się dowiedzieć wszystkiego. Gdy uznam, że mi wystarczy, wyłączam komputer, jeśli coś mnie bardziej zainteresuje, szukam na ten temat więcej informacji. Mogę obejrzeć film, na który mam ochotę, w domu czy kinie.
Internet też uzależnia...
Wlazłem tam pierwszy raz w zaawansowanym wieku, a nie jako czternastolatek, w związku z tym tego się nie boję. Korzystam z poczty elektronicznej, mam profil na Facebooku, ale cały czas zastanawiam się, żeby się z tego wypisać. Nie wypada nie odpowiedzieć, nie skomentować, a czasami się nie chce. Drażni mnie to! Kombinuję jak - nie urażając nikogo - się z tego portalu wykręcić. Byłem uzależniony od różnych rzeczy, ale od internetu - mam taką pewność - się nie uzależnię.
Od kobiet też był Pan uzależniony?
Też (śmiech).
Tak jak Pana bohater w filmie „Och, Karol 2”...
To rola drugoplanowa, ale na tyle atrakcyjna, że zdecydowałem się ją przyjąć. Facet w wieku 50 lat, który jest ewidentnie uzależniony od kobiet. Taki amancik (śmiech). W zasadzie wszystko, co robi w życiu podyktowały mu kobiety. Pracuje na trzy etaty: rano, popołudniu i w nocy, bo musi płacić alimenty. Jest człowiekiem uwikłanym, uzależnionym. Zdzisio to typas nieprawdopodobny! Wymyśliłem, żeby miał baczki. Pasowało mi to do niego.
Pan Zdzisław z jednej strony jest mentorem, a z drugiej przestrogą dla tytułowego Karola, w którego wciela się Piotr Adamczyk.
Tak, bo są w nim same sprzeczności. Poszedł w stronę, w którą musiał pójść, bo go prowadził testosteron, ale rozum cały czas podpowiadał, żeby tego nie robił. Wyszło, jak wyszło.
A Pan jak sobie daje radę z kobietami?
To żywioł nie do opanowania. Nie my pierwsi mówimy o tym, że kobieta jest nieodgadniona i nie ostatni będziemy tak mówić. Nie ma bardziej fascynującej istoty dla faceta. To jego dopełnienie, coś, czego sam nie ma, a do czego dąży i za czym gania. Próbujemy je zrozumieć i nic z tego nie wychodzi. Ten, który myśli, że zrozumiał kobiety, jest idiotą.
Owocami Pana związków z kobietami jest trójka dzieci: Janina, Jan i Jonasz. Wszystkie mają imiona na „j”. To celowy zabieg?
Tak wyszło. Przy drugim dziecku „j” było ciekawe, przy trzecim musiało być. A jest jeszcze parę pięknych imion zaczynających się na tę literę....
Wróćmy do Pana zawodu. Gra Pan w teatrze, występuje w filmach i serialach. Wielu aktorów marzy o takiej równowadze. Jak to się robi?
Lubię różne formy i postaci. Proszę zauważyć - powiem nieskromnie - że grywam komediowo i serio. Wcielam się w bohaterów pozytywnych i zgoła negatywnych. Kryje się za tym moja definicja zawodu. My, jak powiedział angielski aktor Ben Kingsley, portretujemy człowieka z jego wadami i zaletami, z radością i cierpieniem. To portreciarstwo trójwymiarowe. Tak traktuję aktorstwo. To pasja, za którą dostaję pieniądze.
Sam Pan odkrył w sobie zdolności aktorskie, czy ktoś Pana na tę ścieżkę skierował?
W młodości trafiłem na Reginę Skoczkową, bardzo bogatą wewnętrznie starszą panią, przedwojenną pasjonatkę aktorstwa, która prowadziła w moim technikum coś w rodzaju kółka teatralnego. Przez rok wbijała mi do głowy, że muszę u niej grać i zdawać do szkoły teatralnej. Myślałem o innym zawodzie, ale czasami ktoś młodego człowieka pcha w jakimś kierunku.
O jakim?


O architekturze. To był mój pomysł. No, ale w którymś momencie pojawiła się pani Regina i mnie ukierunkowała. Miała charyzmę, do aktorstwa przekonała również moich kolegów ze szkoły: Waldka Śmigasiewicza i Piotrka Pręgowskiego. Nie jesteśmy z jednego rocznika, ale się znaliśmy. Potrafiła zarażać młodych ludzi. Mam ciekawą historię z nią związaną, ale nie wiem, czy znajdzie się na nią miejsce w gazetach.
Proszę opowiadać.
Pani Regina poślubiła faceta, który był lekarzem, a jednocześnie nadwornym pianistą na dworze w Nieświeżu, rezydencji rodu Radziwiłłów. Podczas II Wojny Światowej zawieruszył się. Wszyscy myśleli, że zginął. W latach 60-tych, gdy upłynęło wiele czasu, ktoś podrzucił pani Skoczkowej książkę, zdaje się Romana Bratnego, opisującą podróż po Afryce. Była w niej wzmianka o ciekawym człowieku, nadwornym lekarzu cesarza Etiopii Hajle Selasje I i pasjonacie muzyki. Nazywał się Skoczek. Facet wykorzystał wojnę i zwiał. Pani Regina długo się z tym zmagała, ale w końcu napisała do niego list. Dotarł do Etiopii w dniu, gdy jej mąż zmarł. Minęło parę lat, w latach 70-tych Hajle Selasje I przyleciał do Polski z oficjalną wizytą. Moja pierwsza nauczycielka aktorstwa dowiedziała się, jak się wita gości w Etiopii, wyszła na ulicę Warszawy z kwiatami, gdy cesarz przejeżdżał z lotniska do rezydencji w Wilanowie, i wręczyła mu liścik, w którym opisała całą historię. Spotkał się z nią tego samego wieczoru i porozmawiali o wspólnym znajomym. To była taka pani. Jak ona mogła Śmigasiewicza, Stelmaszyka i Pręgowskiego nie zarazić aktorstwem i właściwie pokierować ich życiem?
Rozmawiał: Jan Dziekan

Bitwa more
Jan
Paweł