TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Tokarz, szczupak i lowelas

. Data publikacji: 2016-02-15

Krystian Wieczorek nie może narzekać na nudę. W „Na dobre i na złe” zagrał typowy czarny charakter, a w „M jak miłość” nad związkiem Andrzeja i Marty (Dominika Ostałowska) znowu zbiorą się czarne chmury. Tym razem chodzi o dzieci...

Zacznijmy od sportu. Ponoć nie potrafisz się bez niego obejść? Rower, biegówki, a wcześniej przez wiele lat sztuki walki. Co trenowałeś? Karate, judo?
Taekwondo. Gdy zaczynałem naukę w szkole zawodowej, Wojtek Dolny, świetny zawodnik, który ma już chyba z osiem danów, założył w Strzelinie filię klubu z Wrocławia. Nie było wtedy dużego wyboru, a że zawsze interesowałem się sportem, to się zapisałem. Wkręciłem się, trenowałem siedem lat. Miałem treningi trzy razy w tygodniu, ale było mi mało i robiłem własne. Ćwiczyłem codziennie. Klapy na oczach, nie widziałem nic poza tym. To był fantastyczny okres. Wyjazdy na zgrupowania w góry, świetna ekipa. Zresztą, z kolegą, którego tam poznałem, przyjaźnię się do dzisiaj. I myślę, że tak zostanie. Odszedłem, gdy nabawiłem się kontuzji kolana. Wsadzili mnie na kilka tygodni w gips i miałem czas na przemyślenia. Przerwałem treningi w przełomowym momencie. Moi koledzy z klubu zaczynali wtedy trafiać do reprezentacji Polski, jeździli na poważne zawody, startowali w mistrzostwach świata. Pewnie gdyby nie kontuzja zostałbym sportowcem, a nie aktorem.
Do jakiej szkoły zawodowej chodziłeś?
Jestem z wykształcenia tokarzem. Najpierw chodziłem do szkoły zawodowej, a później poszedłem do technikum mechanicznego o profilu ogólnym. Doskonale pamiętam, gdy zabrali nas do wielkiej fabryki w Praszce na Śląsku. Oglądaliśmy maszyny, wióry i frezy. Niezła abstrakcja. Z perspektywy czasu wycieczka okazała się zbawienna, bo stała się motorem do ucieczki w marzenia o świecie niewytoczonym przez tokarki. Ja po prostu się do tego nie nadawałem.
Od tokarza do aktora daleka droga...
Od początku wiedziałem, że moje życie zmierza w innym kierunku. Uczyłem się naprawdę źle, wagarowałem, łobuzowałem. W mojej szkole panowały proste zasady – nie było dyskusji i tłumaczenia. Strzał w twarz i do widzenia. Dobrze się stało, że chodziłem do zawodówki i technikum, bo miałem wielki kontrast do tego, co chcę robić w życiu. Nie musiałem się motywować, żeby szukać swojej drogi. Gdybym trafił do liceum artystycznego, otoczony ludźmi, którzy malują, tańczą i śpiewają, może nie zostałbym aktorem.
Musiałeś trochę poczekać na pierwszą rolę w telewizji. Zadebiutowałeś w 2005 roku w serialu „Pierwsza miłość”.
W moim zawodzie bardzo dużo zależy od szczęścia. Trzeba dawać z siebie wszystko i korzystać z okazji i szans. Nie jestem typem, który przepycha się łokciami; nie wchodzę kominem, gdy ktoś wyrzuca mnie drzwiami. Najpierw pracowałem w jednym teatrze, potem w drugim, bardzo dużo grałem i nie miałem problemu z tym, że powinienem być wszędzie. To proces. Wtedy byłem na innym etapie, teraz jestem na innym, a za chwilę będzie kolejny. Wiadomo, każdy aktor chce być rozpoznawalny i znany, bo za tym idą kolejne angaże, ale nic na siłę. Nigdy się nie napinałem.
Rola w „Pierwszej miłości” to nie był żaden przełom, czy cezura w moim życiu. Zaczynałem od epizodów, a za tym naprawdę nic nie idzie.
Poza obyciem z planem i doświadczeniem.
Tak, ale umówmy się, ile można nauczyć się grając w jednej scenie? Można zobaczyć, że jest dużo ludzi na planie i trochę się zestresować, bo każdy przestawia cię z miejsca na miejsce. To wszystko. Takie miałem odczucia. Pierwszym większym krokiem było spotkanie z Maćkiem Dejczerem, który zaryzykował i dał mi stałą rolę w „Trzecim oficerze”. To był przełom.
Tak jak rola w „M jak miłość”. Jak bardzo najpopularniejszy serial w Polsce zmienił twoje życie?


Nie ukrywam się, nie zakładam czapek, okularów i nie doklejam sobie wąsów. Nie udaję, że jestem inny, lepszy, chodzę rano po bułki, jeżdżę tramwajami i autobusami. Nie mam prawa jazdy i samochodu. Reakcje ludzi na moją osobę są pozytywne, mimo że gram raczej negatywne postaci. Pod tym względem nie odczuwam żadnego dyskomfortu. Jeśli ktoś dałby mi w twarz za to, co mój bohater robi w serialu, pewnie zastanowiłbym się, czy nie zaczynam być znany (śmiech). Ale proszę, żeby nikt nie udowadniał mi tą metodą, że jestem rozpoznawalny.
Masz bilet miesięczny?
(śmiech). Nie, kupuję trzydniowe albo tygodniowe. Uprawiam freestyle miejski.
Andrzej Budzyński, którego grasz w „M jak miłość”, ma w sobie coś niepokojącego. Niby jest w porządku, a jednak trudno mu do końca zaufać.
To wynik tego, że ciągle jest niedojrzały. Miota się. Kiedyś prowadził mocno hulaszczy tryb życia i nagle wszedł w świat, którego nigdy nie miał i którego nie zna. To dla niego nowa sytuacja. Zmienił się, ale nie wierzę w jednoznaczną przemianę, zawsze są jakieś wątpliwości. Dobrze, że jest niepokojący i skomplikowany, bo mam więcej do grania. W jeziorze pełnym karpi potrzebny jest szczupak. Padło na mnie (śmiech).
Niedługo pojawią się kolejne wątpliwości wokół Andrzeja. Chodzi o jego związek z Martą.
Łączy ich silne uczucie i to jest zaskakujące, bo trudno było spodziewać się, że  życie Andrzeja aż tak się zmieni. Tylko jest problem - on od razu wskoczył kilka stopni wyżej. Ledwo znalazł się w nowej dla siebie sytuacji, ustabilizował życie, a już chce mieć wielką rodzinę w stylu włoskim.
Co ze ślubem?
Jego terminów było chyba z dwieście! A to moja serialowa matka miała zawał, a to ktoś wyjechał, pojawił się problem z dziećmi. Co chwilę coś się dzieje. Myślę, że Marta i Andrzej staną na ślubnym kobiercu, gdy będę miał długą brodę i zostanę członkiem zespołu ZZ Top (śmiech).
A jak ułożą się relacje Andrzeja i Łukasza (Adrian Żuchewicz - przyp. aut.), które - delikatnie mówiąc - nie są najlepsze?
To przedziwne. Mój bohater próbuje znaleźć z nim kontakt i gdy wszystko zaczyna wskazywać na to, że zostaną kumplami, wkraczają scenarzyści i dorzucają kolejne problemy. Ale to dobrze, bo musi być ciekawie.
Powiedz mi na koniec, jakich masz ulubionych aktorów.
Jeśli chodzi o kobiety, duże wrażenie zrobiła na mnie Jennifer Jason Leigh w „Placu Waszyngtona”. Nie wiem, dlaczego, ale przemawiają do mnie aktorzy z dziwnymi oczami (śmiech). Jestem fanem Johna Malkovicha i Jeremy'ego Ironsa. Obaj mają lekkiego zeza. Ten pierwszy znakomicie wypadł w filmie „Red”. A to, co zagrał w „Tajne przez poufne” braci Coen, których uwielbiam, to mistrzostwo świata. W ogóle cenię kino amerykańskie. Tam powstaje większość fantastycznych produkcji. Nie będę udawał, że jaram się Ingmarem Bergmanem, bo się nie jaram, choć doceniam.

Rozmawiał: Jan Dziekan

Bitwa more
Jan
Paweł