Kim jest twój bohater - Mike? I co łączy go z serialowym Robertem?
To kumpel Lubińskiego, który wiele lat mieszkał w USA. A teraz wrócił do Polski i prowadzi swój biznes. A co ich łączy? Nie wiem, sam jestem ciekaw… Mam nadzieję, że coś brudnego i zawiłego! (śmiech) Trzeba by zapytać scenarzystów… Ale mam nadzieję, że Mike ma w sobie coś ze szwarccharakteru, bo to jest dla aktora ciekawsze do grania. O wiele bardziej niż postaci "krystaliczne".
Już wkrótce Mike zaproponuje Kindze pracę… Czy Zduńska będzie mogła mu zaufać? Połączy ich przyjaźń?
Myślę, że Kinga i Mike dobrze się nawzajem wyczuwają. Jest między nimi jakieś połączenie, jak to się mówi, "flow"... I to pewnie oznacza też zaufanie. Ale oczywiście nie znamy meandrów życia - które potrafi zaskoczyć…
A Piotrek nie będzie zazdrosny o żonę - i to całe "flow" z nowym szefem?
- No mam nadzieję, że tam będą jakieś tarcia, nieporozumienia, konflikt i walka! (śmiech)
Jak wspominasz swój pierwszy dzień na planie "M jak Miłość"?
Na pewno byłem lekko zestresowany. Wiadomo, że ekipa się zna od lat i ma swój "lot" - a ja jestem elementem zewnętrznym. Ale bardzo szybko zostałem do tego kręgu przyjęty. I to było naprawdę miłe. Drugiego dnia poczułem się, jakbym pracował z tymi ludźmi już spory czas. Kasia Cichopek złapała moje specyficzne poczucie humoru - albo to ja jej - a Tomek Borkowski (serialowy Robert - przyp. red.) potrafi rozśmieszyć ekipę na maksa!
Urodziłeś się w Krakowie, studiowałeś w Łodzi, pracujesz w Warszawie… Lubisz tak skakać po Polsce? I gdzie podoba Ci się najbardziej?
Kocham Kraków. Ale czułem potrzebę wyprowadzenia się. I pomyślałem, że skoro nie stać mnie na zwiedzanie świata, to pozwiedzam swój kraj - co cały czas czynię. I wciąż go odkrywam...
Ale na Facebooku zaznaczyłeś, że jesteś z Saint-Tropez…
Tylko, że moje "Saint-Tropez" leży w Sudetach! (śmiech) To żart, po prostu w maju byłem na trzydniowym weselu przyjaciół - Zalci i Maćka - w Kotlinie Kłodzkiej. Było sporo znajomych, poznało się nowych… Pełna integracja. I padło w pewnym momencie hasło, że "jest jak w Saint-Tropez". Ten motyw przewijał się do końca, a po powrocie wszyscy zmieniliśmy na Facebooku swoje pochodzenie…
Zawsze chciałeś zostać aktorem? Nie marzyłeś o karierze strażaka, lekarza albo naukowca?
No niestety, moje ego dość szybko się rozrosło… (śmiech). Już w dzieciństwie bawiłem się we wszelkiego rodzaju występy - i potrzebowałem spojrzeń innych ludzi. Brzmi banalnie, sztampowo, ale tak było.
Trzy największe wady Konrada Bugaja to…
Szybko się denerwuję. Jestem impulsywny. No i czasem "kręcę sobie w głowie filmy" - za bardzo wszystko analizuję, interpretuję…
A trzy zalety?
Chyba umiem i lubię słuchać, patrzeć.
Ulubiony sposób na relaks?
Rozmowy z przyjaciółmi. Dobra książka, dobry film. Spacery. Podróże. Sauna. No i dużo "joguję", od dwóch lat. Moje ciało wprawdzie jest sztywne i mocno oporne, ale przynajmniej się nie nudzę… Bo joga to dla mnie ciągłe wyzwanie! (śmiech)
A masz jakiś ukryty talent? Poza aktorskim, oczywiście…
Ponoć, tak twierdzą przyjaciele, mam talent do grania im na nerwach… I do balansowania na cienkiej linii. Uważają również, że wiele mi się wybacza. Ale co się za tym kryje, tego nie wiem! (śmiech) A tak na poważnie, to lubię gotować. I jak mówią ci, którzy moich dań próbują, nawet mi to nieźle wychodzi. Czytam blogi kulinarne, wymieniam się z innymi gotującymi nowinkami, mam swoje ulubione stoiska w Hali Mirowskiej… Gotowanie mnie uspokaja!
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska