Tak, już kilka razy, stojąc w kolejce, usłyszałam: "No, nieładnie tak podrywać żonatych mężczyzn!". I od razu zaczyna się wtedy w sklepie dyskusja. Niektórzy nawet mnie bronią: "Ale przecież to nie ona uwiodła, to ten pan!". I bardzo się z tego cieszę, bo to oznacza, że moja rola wzbudza emocje. Okazuje się, że ludzie całkowicie utożsamiają mnie z tą postacią. Kiedyś bałam się, że względu na mój wygląd delikatnej blondynki, zostanę zaszufladkowana do ról "słodkich kobieciątek"... Więc teraz jestem szczęśliwa, że gram postać negatywną.
Oj, bardzo drastycznie! Mam męża i na pewno nie byłabym tak delikatna i wyrozumiała jak Maria Zduńska!
Bardzo zależało mi na studiach w Krakowie bo uważam, że tamtejsza szkoła jest najlepsza w kraju. Poza tym, jak każdy młody człowiek, chciałam być na studiach jak najdalej od domu. Usamodzielnić się, przeżyć jakiś sprawdzian dojrzałości... A później o tym, gdzie teraz mieszkam, zadecydowała chęć pracy z dyrektorem jednego z wrocławskich teatrów. I wiem, że taka przeprowadzka może się jeszcze nieraz powtórzyć. Staram się nie zapuszczać nigdzie korzeni.
Też jest aktorem, więc na razie nie! Zresztą los i tak nam sprzyja, bo zwykle gramy w tych samych teatrach.
Oj, wstyd powiedzieć, bo to nieprofesjonalne, ale czasem tak!... W jednej ze sztuk gramy zakochaną parę i czasami pozwalamy sobie na jakieś prywatne sygnały, drobne gesty... Ale bardzo nieznaczne! Tak, żeby nikt obcy tego nie zauważył...
Tak, gdy byłam "fuksicą"... Na początku pierwszego roku, przez miesiąc na studiach trwała tzw. fuksówka. Wtedy poznaje się kolegów z innych roczników - a mój mąż jest właśnie o dwa lata starszy - i... zaczyna się też bardzo dużo związków!
Chyba praca w grupie. Byliśmy wtedy ze sobą bardzo blisko, przebywaliśmy razem prawie 24 godziny na dobę, wspólnie zarywając noce.. I to właśnie było najfajniejsze.
Po prostu wchodzę na casting z pewnością siebie. Z głęboką wiarą i przekonaniem, że to właśnie mam być ja! I nie staram się udawać kogoś innego, niż jestem.
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska