Jadziu, skąd właściwie wzięłaś się w „M jak Miłość”?
Ha! To była dopiero historia! Na nasze przedstawienie dyplomowe przyszła pani Grażyna Szymańska, drugi reżyser „M jak Miłość”. Przed spektaklem, jak zwykle byłam wyciszona, spokojna… gdy w tym samym momencie moje koleżanki szybko „chwytały w locie” numery telefonów w związku z castingiem do serialu. Pani Grażyna szukała optymistycznie nastawionej, energicznej dziewczyny. Jestem pewna – w jej głowie na pewno nie zaświtała myśl: „to ten typ”. Tymczasem, po spektaklu odebrałam telefon z propozycją castingu do nowej roli w „M jak Miłość”… właśnie od niej. Dodam jeszcze, że w moim przedstawieniu dyplomowym miałam swoje tylko pięć minut, ale za to niezwykle ekspresyjne – śpiewałam, tańczyłam, wszędzie było mnie pełno, grałam czternastoletnią… nierządnicę. (uśmiech).
Kim jest Twoja bohaterka – Joasia?
To dziewczyna „łatwopalna” – czysta, nieco dziecinna, pełna pasji i marzeń. Nie potrafi manipulować ani ludźmi, ani zdarzeniami, nie uznaje życiowych gierek, brak jej obycia w świecie show-biznesu, a… mierzy wysoko. Jest szczera, prostolinijna, otwarta, bez ukrytych celów i umiejętności „robienia kreciej roboty”, odważna, skłonna do podejmowania ryzyka.
Dąży do realizacji swoich marzeń, chce żyć w zgodzie ze sobą. Jej zasadą jest „nic na siłę”. Za nic w świecie nie mogłaby się obejść bez kolorów w swoim życiu.
Nie do końca wierzy w swoje siły; dlatego potrzebuje bliskich ludzi, którzy dadzą jej tak potrzebne - wsparcie. Nie zna patentu na sukces…
…Zna go jednak jej manager. Po dwóch latach przerwy powraca do serialu Marek Kaliszuk, serialowy Boguś. Słyszałam, że coś Was połączy… miłość?
Na razie poprzestańmy na tym, że łączy ich zamiłowanie do wspólnej… pracy. (uśmiech). To solidny fundament, na którym wiele można zbudować lub też … stracić.
W życiu prywatnym przeszłaś metamorfozę. Jak dziś odbierasz samą siebie?
Wyobraź sobie grubego wrzeszczącego huligana w okularach z przerzedzonymi włosami, ogromnym zezem – to ja. Tak wyglądałam i w ten sposób do niedawna widziałam samą siebie.
Braki w urodzie nadrabiałam charakterem, a właściwie: „charakterkiem”. Trzymałam się z daleka od dziewczyn – najczęściej nie miałam z nimi zresztą o czym rozmawiać (uśmiech).
Mój świat, to był męski świat. W tym zmaskulinizowanym otoczeniu potrafiłam wyrobić sobie odpowiednią pozycję... Herszta. Z czasem mój wygląd zaczął się zmieniać. W zasadzie jeszcze do niedawna widziałam siebie oczyma innych – oczyma z tamtych lat. Kiedy mijałam wystawowe szyby, nie poznawałam w nich siebie. Wciąż zresztą czuję się trochę inaczej, niż wyglądam… (uśmiech). Ale dzięki szkole filmowej osiągnęłam już prawie balans – pozbyłam sie kompleksów!
O uczeniu się siebie, szkole przetrwania w... szkole filmowej, o tym, że nie warto robić ważnych rzeczy „za wcześnie” oraz co się dzieje, po zamknięciu drzwi do mieszkania – o tym wszystkim Jadwiga Gryn opowie w drugiej części wywiadu. Zapraszamy serdecznie.
Rozmawiała: Justyna Tawicka