Pochodzi pani z Paczkowa. Czy tęskni pani za tym miastem? Czy odwiedza je pani czasem?
Oczywiście, że tęsknię za Paczkowem, bo tęsknię za moją rodziną, która w nim mieszka. Przychodzi taki moment w życiu, że człowiek ucieka ze swoich rodzinnych stron, żeby poszukać czegoś nowego. Ja dokładnie tak zrobiłam. Pojechałam do liceum do Wrocławia i nagle zobaczyłam, że jest zupełnie inny świat, inne życie, ludzie o różnych poglądach, że jest teatr. Później był Kraków, Warszawa, a Paczków coraz dalej... Życzę każdemu człowiekowi takiego momentu odejścia od swoich korzeni, żeby potem zobaczyć jakie to cenne, że one są i że to dom rodzinny tak naprawdę kształtuje nas na całe życie. Myślę, że żeby kochać i doceniać miejsce, z którego pochodzimy trzeba je na chwilę pożegnać. Zbudować sobie swój świat. Taka samodzielność daje większą siłę przetrwania i dystans do wielu rzeczy.
W pani żyłach płynie góralska krew... Czy posiada pani cechy charakteru typowe dla górali?
Góralska krew? (śmiech) Opowiem Ci pewną anegdotę. Kiedyś zepsuł mi się kran, ale póki woda leciała, nic z tym nie robiłam. Coś tam zaczęło kapać, więc wymyśliłam specjalną konstrukcję, żeby kapało tam, gdzie ja chcę. Wreszcie musiałam wezwać hydraulika. Kiedy zobaczył moje kombinacje, powiedział: "A Pani to chyba jest Góralką..." Zapytałam "dlaczego?", na co mi odpowiedział: "bo Pani to zdaje się tak pod górę lubi". Zapamiętałam sobie to jego powiedzenie. Może faktycznie pod tym względem jestem trochę Góralką... (śmiech).
Jaka była pani w dzieciństwie? Słyszałam, że pełniła pani na podwórku bardzo ważną rolę szefa bandy!
No... Myślę, że moi rodzice nie mieli ze mną łatwego życia. Byłam raczej aktywnym dzieckiem. Mama mówi, że jak uczyłam się chodzić, nic nie mogło stać na mojej drodze, a jak stało, to było ciężkie spotkanie, np. raz próbowałam przesunąć głową piec (śmiech). Zawsze byłam uparciuchem. Nie byłam typowym łobuzem, ale potrafiłam zadzierać w szkole i czasem przynosiłam w dzienniczku uwagę. Miałam kolegę, któremu chyba się podobałam i dlatego szczególnie mi dokuczał, a ja nie pozostawałam mu dłużna. W trzeciej klasie podstawówki graliśmy razem w szkolnym przedstawieniu. To była bajka-samograjka Jana Brzechwy pt. "Czerwony Kapturek". Grałam tytułową rolę, a on był Gajowym. Na zakończenie, Czerwony Kapturek miał Gajowego pocałować w policzek w podzięce za uratowanie życia. Powiedziałam, że się nie zgadzam i że niech go Babcia całuje. W rezultacie, jak tylko się nadarzyła okazja, zamiast całusa Gajowy od Kapturka dostawał kuksańca!
W trzeciej, ostatniej części wywiadu z Bożeną Stachurą, okaże się, jak wszechstronną osobą jest aktorka. Zapraszamy!
Rozmawiała:
Magda Andzelm