- 1 maja nieśliśmy razem szturmówkę z napisem "Niech żyje 1 maja", a 17 maja Michał oświadczył mi się. Kilka lat wcześniej kolega przygotował mi horoskop astrologiczny. Ustalił, że ważną datą w moim życiu będzie właśnie siedemnastka, co miało oznaczać szczęście rodzinne... - wyznała gwiazda w wywiadzie dla "VIVY".
Ślub, zakochana para przez ponad miesiąc utrzymywała w tajemnicy. Oboje wracali nawet do domu... dwoma różnymi tramwajami! Powód?
- To był rodzaj żartu, psikusa, który chcieliśmy zrobić jednej z koleżanek, która słynęła z tego, że wie wszystko. Zakładaliśmy się z Michałem, czy się uda ją przechytrzyć! - śmieje się p. Barbara.
Horoskop się sprawdził: razem z mężem, któremu dwa lata po ślubie urodziła syna - Piotrusia - przeżyła niemal 17 szczęśliwych lat.
- Mąż zginął tragicznie w listopadzie 1969 roku. Jechał samochodem mostem Gdańskim, dostał zawału serca. Gdyby to się wydarzyło w domu, teatrze... a nie za kierownicą. Lekarze mówili mi potem, że im człowiek młodszy, tym ma mniejsze szanse na odratowanie - wspomina aktorka.
- Dotarło do mnie później, że znów pojawiła się ta siedemnastka. Właśnie wchodziliśmy w 17 rok naszego małżeństwa. Później kolejnych 17 lat byłam sama. I coraz częściej myślałam o ucieczce.
W końcu, w 1983 r. Barbara Krafftówna otrzymała propozycję zagrania w Los Angeles. Wyjechała do Ameryki i... została tam na kilkanaście lat. Za oceanem poznała kolejną miłość: dyrektora International Institut w San Francisco, Arnolda Seidnera.
- Porozumieliśmy się od pierwszego spotkania, choć on nie znał słowa po polsku, a ja tylko angielskie archaizmy ze sztuki Witkacego. Wierzę, że wszystko jest zapisane w górze...
- wspomina p. Barbara. - Arnold miał mnóstwo wspólnych cech z Michałem. Był tak samo ekstrawertyczny, towarzyski, kochał ludzi, miał mnóstwo znajomych. Wszystko, co robił, przypominało mi Michała...
Niestety, ból nie ominął jej i tym razem. Pięć miesięcy po ślubie, drugi mąż aktorki zmarł - również na zawał. Wtedy poczuła, że los ją znokautował. Ale jednak się podniosła. Rzuciła się w wir pracy i nie straciła ani życiowego optymizmu, ani wiary w siłę prawdziwej miłości...
- Dziś ze zdumieniem patrzę, jak młodzi wodzą się latami za rączki. A co tu jest do sprawdzania, przecież i tak zawsze wychodzi się za mąż za obcego człowieka... Na sprawdzanie jest czas po ślubie. Byle odbywało się ono bez trzaskania drzwiami. Ja sobie to zastrzegłam w intercyzie i dotrzymałam słowa! - mówi ze śmiechem gwiazda.