TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Rafał Królikowski - Każdy jest inną konstelacją

. Data publikacji: 2016-02-15

Nigdy nie czułem się amantem, nie umiałem korzystać z tego daru natury i, paradoksalnie, uroda gdzieś mi tam rzeczywiście przeszkadzała... Głównie przez fakt, że tak jednoznacznie mnie oceniano.

  • Co myśli Pan o granej w "M. jak Miłość" postaci? Czy takiego faceta można w ogóle za coś lubić?
    To się dopiero okaże! Nie wiem jeszcze, jak dalej potoczą się losy mojego bohatera. Ale jeśli tylko da mi taką możliwość scenariusz, na pewno będę starał się go bronić. Spróbuję jakoś go uczłowieczyć, wytłumaczyć z czego wynikają jego złe uczynki.
  • A jak by Pan zareagował, gdyby taki Badecki stanął na drodze bliskiej Panu kobiety, np. w przyszłości córki?
    Pewnie bym mu "obił maskę"!
  • Pana brat również jest aktorem - czy to wpłynęło na Pański wybór zawodu?
    Tak, on pierwszy skończył szkołę teatralną, pierwszy w ogóle zainteresował się sztuką, a ja poszedłem jego śladami. Moja fascynacja wzięła się z jego fascynacji. Z tym że brat rozszerzył potem "działalność" na reżyserię, a ja zostałem przy aktorstwie.
  • Czy brat - jako ten pierwszy - dawał Panu zawodowe rady? Czegoś Pana nauczył?
    Z radami było raczej kiepsko... Gdy przez kilka lat, z marnym skutkiem, próbowałem dostać się do szkoły teatralnej, miałem nawet do brata żal. O to, że nie pomagał mi przygotować się do egzaminów. Ale po latach uświadomiłem sobie, że to wyszło mi na dobre. Bo jeśli miałem zdać, to powinienem to zrobić dzięki własnemu uporowi. Dzięki metodom, które sobie wypracowałem, a nie po kimś "zmałpowałem". Poza tym, dzięki bratu od początku rozumiałem, jak ciężki wybieram zawód. Że w aktorstwie bywa różnie - nie zawsze trafia się na okładki. Pamiętam, że na czwartym roku bardzo się tego bałem. Wiedziałem, lepiej niż pozostali koledzy, że koniec szkoły to skok na naprawdę głęboką wodę. W efekcie, gdy zaczęły się pierwsze próby dyplomu, byłem jedyną osobą, która nie umiała tekstu. Nie z lenistwa, tylko ze stresu. Przez całe wakacje byłem tak spięty, że nie mogłem się nauczyć roli.
  • Jak to się stało, że z nieudacznika, który oblewa egzaminy, w ciągu kilku lat stał się Pan laureatem prestiżowej nagrody im. Zbyszka Cybulskiego? Skąd ta przemiana?
    Przede wszystkim, gdy zdawałem na uczelnię w Krakowie, w ogóle nie miałem ze sceną kontaktu. Szedłem śladami brata, ale tak naprawdę widziałem tylko, jak gdzieś w oddali porusza się po "obcych planetach". W mojej rodzinnej Zduńskiej Woli teatru zawodowego nie było, w liceum jeździliśmy tylko na spektakle muzyczne i w efekcie teatr dramatyczny po raz pierwszy odwiedziłem dopiero jako 19-latek. Na egzamin do Krakowa pojechałem więc całkowicie "zielony" - co oczywiście skończyło się klęską. A później przez kilka lat próbowałem na nowo i w końcu czegoś się nauczyłem. Nauka była co prawda bolesna, ale myślę, że dosyć skuteczna!
  • Jaką radę, po tak trudnych początkach, może Pan dać 17- czy 18-latkom, którzy dzisiaj stoją u progu dorosłości?
    Trudno mi coś radzić, bo każdy jest przecież inną "konstelacją"... Ale na pewno warto być upartym. Dążyć do wybranego celu i wierzyć, że uda się go osiągnąć.
  • Pana ostatni film to "Wiedźmin". Czytał Pan książki z tego cyklu, dla niektórych wręcz kultowe?
    Gram co prawda rolę króla Niedamira, która w książce nie jest dokładnie nakreślona - to właściwie postać trochę dekoracyjna... Ale gdy tylko dostałem tę propozycję przeczytałem jeden z tomów. Myślę, że to bardzo ciekawa literatura, choć nie jestem wielkim fanem gatunku.
  • A jak ocenia Pan, z perspektywy lat, swój pierwszy film: "Pierścionek z orłem w koronie"? Dlaczego, po dobrych krytykach, nie podbił jednak publiczności?


    Nie wiem, naprawdę trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Może temat był dla widzów za mało aktualny? "Pierścionek..." porównywano do "Popiołu i diamentu", tyle że tamten film ukazał się w czasach, gdy temat II wojny światowej wciąż był bardzo żywy. Większość widzów miała związane z tym okresem wspomnienia - tragiczne i głęboko tkwiące. A w latach 90-tych wojna stała się już czymś odległym. Dla mnie udział w "Pierścionku...", spotkanie z samym Mistrzem Wajdą, były w każdym razie niesamowitym przeżyciem. No i szkołą zawodu.

  • Co się od tego czasu zmieniło?
    Myślę, że teraz dostaję trochę inne propozycje, niż na początku pracy. Po "Pierścionku..." uznano mnie, jak to określił Andrzej Wajda, za "amanta o przedwojennej urodzie". I tylko takie proponowano role, co dla aktora wcale nie jest dobre. Bo człowiek młody, żeby się rozwijać, powinien "boksować" się z bardzo różnymi postaciami. Na szczęście, po okresie "amanckości", dostaję w końcu propozycje, które dają mi satysfakcję. Choć w dalszym ciągu nie wiem, jakie role tak właściwie chcę grać. Wciąż szukam swojego stylu - i to właśnie jest fajne.
  • Czy to znaczy, że w Pana karierze przeszkadzała uroda? Zwykle jest na odwrót!
    A wie Pani, że miałem takie wrażenie! Nigdy nie czułem się amantem, nie umiałem korzystać z tego daru natury i, paradoksalnie, uroda gdzieś mi tam rzeczywiście przeszkadzała... Głównie przez fakt, że tak jednoznacznie mnie oceniano.
  • Po "Pierścionku..." pewnie zalała Pana fala korespondencji od wielbicielek...
    Rzeczywiście, dostałem wtedy masę listów z całej Polski. Zazwyczaj były to prośby o zdjęcia i autografy. Nie na wszystkie udało mi się odpisać, ale na te ciekawsze czy bardziej ujmujące zawsze odpowiadałem.
  • Mam nadzieję, że na listy od fanów "M. jak Miłość" też Pan odpisze?
    Jeżeli będą interesujące, to na pewno! Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska
  • Bitwa more
    Jan
    Paweł