TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Ewa Kowalska

Data publikacji: 2016-02-15

Wnętrza mówią o ludziach

EWA KOWALSKA na planie zdjęciowym bardzo często zamienia się w... kucharkę. Wszystko dlatego, że "M jak Miłość" to serial o rodzinie. A rodzina - wiadomo - z reguły spotyka się właśnie przy stole. W takich chwilach rekwizytami stają się sałatki, zapiekanki, pierwsze dania... A ich przygotowanie należy oczywiście do DEKORATORA WNĘTRZ.

Na czym polega Pani praca na planie?
Na zrobieniu dekoracji wnętrz, które projektuje scenograf. Zgodnie z jego intencjami muszę je wyposażyć tak, żeby wyglądały na zamieszkane. Bo wnętrza mówią o ludziach, którzy w nich żyją. Skąd pochodzą, jaki mają gust, czym się zajmują, czy mają dzieci, a jeżeli tak to w jakim wieku... Nie wiem, czy w serialu mi się to udało, ale w każdym razie serce w to włożyłam. Oczywiście bardzo ściśle współpracuję przy tym z rekwizytorami.

  • Które dekoracje z "M jak Miłość" sprawiły Pani największą trudność?
    Właściwie każda decyzja, co się znajdzie na planie, jest trudna. Trochę kłopotliwy był np. dom Mostowiaków. To rodzina zasiedziała w tym miejscu, więc dekoracje musiały być nawarstwione. Tak, jakby gromadzono je przez lata. Ważne było też, aby nie zrobić z tego wnętrza "kurnej chaty", bo Mostowiakowie to przecież ludzie światli. Trzeba było wszystko po prostu w miarę sensownie i "ciepło" pomieszać.

  • Gdzie Pani wyszukuje potrzebne rekwizyty?
    W wielu miejscach: czasami idę do zwykłego sklepu, czasami odwiedzam bazary, targi staroci... Na plan kupujemy to, czym na co dzień posługuje się przeciętna polska rodzina. Wybór jest duży - jedyny problem mogą stanowić pieniądze. Przed laty, w czasach gdy sklepowe półki świeciły pustkami, nie było to chyba łatwe? Rzeczywiście, dawniej bywało bardzo ciężko, ale też dłużej trwał okres przygotowawczy przed zdjęciami. Często korzystaliśmy np. z pomocy antykwariatów i prywatnych kolekcjonerów, którzy nam wypożyczali część zbiorów. Meble zamawialiśmy u producenta, bo na rynku były nie do kupienia. Tkaniny farbowaliśmy, bo nie można było dostać odpowiedniego koloru. Niektóre rekwizyty tworzyliśmy właściwie z niczego.

  • Na przykład?
    Na przykład przy "Blaszanym bębenku" trafiłam na fatalny okres, gdy w sklepach nie było dosłownie nic. A scenograf wymyślił, że przy wejściu do domu publicznego będzie wisieć czerwona tkanina w czarne grochy. W Polsce tego okresu rzecz nieosiągalna. Nie było takiego materiału nawet w Łodzi, czyli w polskim "centrum" tekstylnym. Kupiłam więc nylon - sztandarową czerwień - i na to naklejałam kwadraty wycięte z czarnej izolacji. Taka była wtedy improwizacja! Do tego samego filmu malowaliśmy też zresztą żarówki, bo kolorowych oczywiście nie znaleźliśmy. Takich sytuacji było kiedyś dużo. Teraz nie ma z tymi czasami porównania.

  • Czy filmy współczesne i historyczne powstają tak samo?
    Nie, przy filmie historycznym scenograf musi zrobić projekt znacznie bardziej szczegółowy, niż przy współczesnym. Ważne są wszystkie wymiary, przekroje, rzuty... Ja też mam wtedy własną dokumentację: dotyczącą mebli, tkanin i naczyń. Poza tym wykonawców dekoracji trzeba szukać czasami w całym kraju. W "Czarnych chmurach" szkła pochodziły np. z huty w Krakowie, meble ze stolarni w Łodzi, majoliki zrobili plastycy z Poznania... Łódzcy artyści wykonali też sztućce, a jeden z absolwentów szkoły plastycznej malował nam na jucie serialowe "arrasy". Z kolei "cynowe" naczynia odlano w modelarni z przygotowanych przez nas form - z plastiku. Od kolekcjonerów wypożyczyliśmy tylko parę rekwizytów na pierwszy plan.

  • Ostatnie pytanie: który z filmów wspomina Pani najmilej?


    Bardzo lubię właśnie "Czarne chmury", poza tym "Rzekę kłamstwa", "Ekstradycję"... Ale tak właściwie najbardziej lubię zawsze ten film, który właśnie robię!
    Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska


  • Bitwa more
    Jan
    Paweł