TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Kacper Kuszewski - Pośpiech może zgubić

. Data publikacji: 2016-02-15

Zapominam o tym, żeby mieć czas dla ciebie, zatrzymać się, odpocząć i zajrzeć w głąb siebie. To powoduje straszny stres: człowiek wpada w kołowrót, nagle staje się nerwowy i niesympatyczny dla wszystkich wokół.

  • Wychował się Pan w rodzinie artystycznej: matka aktorka, ojciec reżyser... To uskrzydla, czy może w jakiś sposób przytłacza młodego aktora?
    Nie mogę mówić o przytłoczeniu, bo nie jestem dzieckiem sławnych rodziców - wtedy zapewne byłoby mi trudniej. Dzieciństwo, które tak właściwie spędziłem w teatrze, w garderobie u Mamy, na pewno wywarło na mnie ogromny wpływ. Gdy pierwszy raz znalazłem się za kulisami byłem tak mały, że nawet tego nie pamiętam. Zresztą na scenę "trafiłem" jeszcze przed urodzeniem, bo Mama, będąc w piątym miesiącu ciąży, grała w "Damach i huzarach" Fredry. Duże znaczenie miał też fakt, że przez 12 lat uczyłem się w szkole muzycznej, a tam panuje bardzo specyficzna atmosfera. Nauczyło mnie to systematycznej pracy, w skupieniu i samotności, bo podczas ćwiczeń spędza się godziny sam na sam z instrumentem. W szkole przyzwyczaiłem się też do egzaminów co semestr i tremy związanej z wyjściem na scenę i występem przed widownią - to wszystko bardzo ułatwiło mi studia.
  • Zawsze był Pan tak cierpliwy i spokojny, jak tego wymagała szkoła? Nigdy nie miał Pan ochoty na bunt?
    Ależ ja nigdy nie byłem cierpliwy! Po 7 klasie wyrzucono mnie nawet ze szkoły muzycznej w Gdańsku, bo byłem dzieckiem o dość "wybujałym" temperamencie i zdecydowanych poglądach na świat, które w dodatku głosiłem bez żadnego szacunku dla starszych... Jak mi się coś nie podobało, to po prostu mówiłem o tym głośno i popadłem przez to w konflikty z większością nauczycieli.
  • Ale jednak wrócił Pan do szkoły muzycznej?
    Tak, ale w Bydgoszczy, bo w Gdańsku mnie już nie chcieli. Byłem tak zniechęcony, że chciałem zrezygnować, ale Tato uparł się, żebym kontynuował naukę, więc zamieszkałem razem z nim właśnie Bydgoszczy. Dopiero tam przestałem być aroganckim, zarozumiałym dzieciakiem i nauczyłem się dyplomacji w kontaktach z nauczycielami... To było trudne, ale bardzo cenne doświadczenie w moim życiu. Spod opieki Mamy, która była trochę nadopiekuńcza, trafiłem do domu Ojca, gdzie miałem ogromną swobodę. Traktowano mnie jak dorosłego - dlatego szybko uspokoiłem się i dojrzałem. Nikt mnie nie pilnował, więc zacząłem pilnować się sam.
  • Spotkał Pan w życiu kogoś, dla kogo czuje Pan podziw, kogo chciałby Pan naśladować? A może buntownicza natura oznacza brak autorytetów?
    Myślę, że nie ma autorytetów absolutnych. Każdy ma jakieś wady i ja je dostrzegam. Ale spotkałem wielu ludzi, od których dużo się uczyłem, poczynając od rodziców. Na pewno szczególne miejsce to szkoła teatralna: tam ma się kontakt z ludźmi wybitnymi, wspaniałymi artystami, którzy pielęgnują zanikające tradycje... Wielkie wrażenie wywarła na mnie np. prof. Anna Seniuk, opiekun mojego roku, z którą do dzisiaj pracuję jako asystent. To niesamowicie dobra, ciepła osoba, która otacza studentów wręcz matczyną opieką. I mimo, że stara się zachowywać pozory surowej pani profesor, zafundowała mnie i kolegom kilka naprawdę niepowtarzalnych przeżyć.
  • Na przykład?


    Kiedyś wyjechaliśmy całym rokiem do Krakowa, na warsztaty szkół teatralnych. P Seniuk kocha to miasto (tam zresztą kończyła studia) i chciała pokazać nam kawałek "swojego" Krakowa. Zaprosiła więc nas na kolację do restauracji żydowskiej na Kazimierzu i zamówiła nawet żydowskie kapele, które nam przygrywały... Dzięki niej spędziliśmy naprawdę niesamowity wieczór. Poza tym do dziś, mimo że skończyliśmy studia już dwa lata temu, przed świętami wszyscy spotykamy się u p. Seniuk. Śpiewamy kolędy, łamiemy się opłatkiem i jemy tradycyjne wigilijne pierogi, które sama przygotowuje. A że przychodzi nas cała zgraja, proszę sobie tylko wyobrazić, ile tych pierogów musi być!

  • Powiedział Pan, że szkoła teatralna to miejsce, gdzie przechowuje się tradycje. Czy jest jakaś szczególna tradycja, którą Pan sam chciałby ocalić od zapomnienia?
    Tak, ale to właściwie nie tradycja, a pewien sposób pojmowania teatru i aktorstwa. Chodzi o ideę, że teatr to nie tylko zbiór ludzi, którzy przychodzą, "odbębniają" swoje i idą do domu. To ludzie, którzy pracują z poświęceniem i z poczuciem tego, że wszyscy, od dyrekcji po garderobiane, stanowią jedną grupę. Z opowieści rodziców wiem, jak było dawniej. Ludzie mieli więcej czasu, nie gnali tak za pieniądzem, więc po zagraniu przedstawienia szli np. całą grupą do klubu, gdzie (wbrew obiegowej opinii) nie tylko piło się na umór. Ludzie spotykali się, żeby porozmawiać o sztuce i bliżej się poznać. Tak zawiązywały się przyjaźnie, które w przypadku moich rodziców przetrwały kilkadziesiąt lat. Dzisiaj ta tradycja zanika - i tego mi żal.
  • W serialu Marek świata nie widzi poza Hanką. Czy Panu też spodobałaby się taka kobieta?
    Hanka to nie wiem, ale Małgosia Kożuchowska, która ją gra, to bardzo interesująca dziewczyna! Łączy urodę i taką "zdrową" pewność siebie, poczucie własnej wartości, z wrażliwością, kobiecością i ogromnym poczuciem humoru. A tego właśnie oczekuję od kobiety.
  • Jest Pan romantyczny? Bo chyba właśnie z tym kojarzy się zwykle tzw. "artystyczna dusza"?
    Romantyczny nie, bo patrzę na świat raczej sceptycznie i z dystansem. Zamiast romantycznej kolacji przy świecach wolę np. wspólne wyjście do kina. Ale jestem za to sentymentalny i wszystko, co ma związek z przemijaniem, wpędza mnie w nostalgię. Potrafię np. rozczulić się nad zdjęciem, które przypomni mi jakąś chwilę z przeszłości...
  • Czy to znaczy, że nie wzrusza Pana np. romantyczna poezja, którą pewnie zdarza się Panu recytować?
    Ależ w teatrze to nie aktor ma przeżywać, tylko widz! A wiele osób o tym zapomina. Na scenie wymagana jest nie tylko wrażliwość, ale i trzeźwe spojrzenie. Bo jest ryzyko, że gdy aktor za bardzo da się uwieść nastrojowi wiersza, nie będzie umiał go zaprezentować. Wpadnie w rozpoetyzowaną deklamację, a to brzmi po prostu strasznie!
  • Mądrość ludowa mówi nam, że "obyś cudze dzieci uczył" to jedno z gorszych przekleństw. Czy - pracując w szkole teatralnej - podziela Pan to zdanie?


    Wręcz przeciwnie! Od bardzo dawna mam zacięcie pedagogiczne i myślę, że uczenie to coś wspaniałego i twórczego. Dla mnie praca ze studentami jest dużo fajniejszym sposobem spędzania czasu, niż siedzenie w knajpie, picie piwa, gadanie o niczym i słuchanie kiepskiej muzyki. Poza tym uczenie daje bardzo intensywny kontakt z ludźmi. Nie wyobrażam sobie np. pracy, w której musiałbym siedzieć w pokoju sam na sam z komputerem. Już w szkole muzycznej wolałem np. grę w zespole, a nie samotne ćwiczenia. To było bardzo fajne doświadczenie: spotykaliśmy się we trzech, dwóch klarnecistów oraz fagocista i porozumiewaliśmy się tylko za pomocą muzyki. Bo, w przeciwieństwie do aktorów, którzy w pracy muszą bardzo dużo ze sobą gadać, muzycy raczej nie mogą mówić przez ustniki instrumentów...

  • Serialowy Marek prowadzi ryzykowne życie, sięga nawet po narkotyki. Czy Pan też ma słabości, które mogłyby Pana zgubić?
    Nie, nie lubię ryzyka, gier hazardowych, szybkich prędkości... Narkotyki w ogóle odpadają, alkohol - tylko w małych ilościach. Kilka razy w życiu zdarzyło mi się zapalić skręta i doszedłem do wniosku, że świat dużo bardziej podoba mi się bez zniekształcenia przez środki odurzające. Ale jedną z moich słabości jest palenie. Poza tym gubi mnie pośpiech, zwłaszcza w Warszawie, gdzie pędzę z pracy do pracy i jest duże tempo życia. Zapominam o tym, żeby mieć czas dla ciebie, zatrzymać się, odpocząć i zajrzeć w głąb siebie. To powoduje straszny stres: człowiek wpada w kołowrót, nagle staje się nerwowy i niesympatyczny dla wszystkich wokół. Ale mam na to sposób: staram się słuchać dużo muzyki, głównie tzw. poważnej. Ona choć na chwilę pozwala mi wejść w zupełnie inny, oderwany od rzeczywistości świat. Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska
  • Bitwa more
    Jan
    Paweł