Ile mi zajęło, żeby płynnie wyrazić to, co myślę? Około dwóch lat. Byłem na dwóch kursach językowych w Krakowie i na jednym w Warszawie, a poza tym jestem typowym samoukiem.
Jak zaczęła się Pana przygoda z "M. jak Miłość"? Poprzez mój kabaret. Regularnie występuję w warszawskiej Harendzie i na jedno z przedstawień przyszła p. Ilona Łepkowska wraz z całą ekipą serialu. Zauważyli mnie, zaprosili na próbne zdjęcia i zaproponowali rolę niemieckiego rolnika.
Miał Pan jakiś wpływ na swoją rolę? Jeżeli, to tylko pośrednio. Z tego, co wiem p. Ilona planowała wprowadzenie do serialu nowego bohatera, ale niekoniecznie Niemca. I ostatecznie o tym, jak wygląda ta postać, zdecydowało nasze spotkanie.
Dlaczego wybrał pan na swój dom właśnie Polskę? Najpierw chciałem mieszkać we Włoszech. Wyjechałem tam pod koniec studiów, ale wytrzymałem tylko parę tygodni. Okazało się, że Włosi są zbyt ekstrawertyczni i wylewni, jak dla biednego Niemca! Moi rodacy są dużo spokojniejsi... Wracając do Niemiec byłem trochę przygnębiony. Myślałem, że już do końca swoich dni będę skazany na ojczysty język. I nagle na uniwersytecie w Berlinie zobaczyłem egzotyczny - przynajmniej dla mnie - plakat: "Kurs języka polskiego w Krakowie". Tym razem postanowiłem, że najpierw - zanim stracę rok na naukę języka - pojadę do nowego kraju i sprawdzę na miejscu, jaka jest tam mentalność. Na przykład, czy przez dwa tygodnie choć raz będę mógł otworzyć usta... I okazało się, że charakter Polaków plasuje się gdzieś między włoskim i niemieckim. Za dnia Polacy są takimi samymi ponurakami, jak my. A wieczorem, po 20-tej, na imprezach otwierają się, zaczynają tańczyć, pić, śpiewać - zupełnie jak Włosi!
Brakuje Panu czegoś w Polsce? Tak: dobrego chleba! Moim zdaniem, chleb w Niemczech jest najlepszy na świecie!
Długo trwało, nim nauczył się pan języka? I wymówił "w Szczebrzeszynie... "...chrząszcz brzmi w trzcinie - i Szczebrzeszyn z tego słynie. Wół go pyta: Panie chrząszczu, po co Pan tak brzęczy w gąszczu? Jak to - po co? To jest praca, każda praca się opłaca."... Ile mi zajęło, żeby płynnie wyrazić to, co myślę? Około dwóch lat. Byłem na dwóch kursach językowych w Krakowie i na jednym w Warszawie, a poza tym jestem typowym samoukiem.
Talent poligloty Nie. Ale po tym, jak nauczyłem się polskiego uważam, że żaden język na świecie nie będzie już mi stawiał większego oporu! Mam po tym doświadczeniu taką wiarę w swoje siły, że nie bałbym się zabrać nawet do nauki chińskiego!
Co było najtrudniejsze, gdy zaczynał Pan życie w obcym kraju? Znalezienie mieszkania. Bo na początku nie wiedziałem, że słowo agencja ma w Polsce różne znaczenia... I dzwoniłem na wszystkie ogłoszenia, które zaczynały się od: "aaaaaaAgencja". Ale, tak właściwie, jakichś większych kłopotów nigdy w Polsce nie miałem. Od początku wszystko szło mi bardzo łatwo, o nic nie musiałem walczyć. Podoba mi się tutejszy język, mentalność ludzi i to, że Polacy mają doskonałe poczucie humoru. Ogromną porcję autoironii. A dziewczyny są przepiękne! Podoba mi się nawet Warszawa... Zwłaszcza, że pochodzę z prowincji - z Wuppertalu - i zawsze chciałem mieszkać w stolicy.
Nie woli Pan Krakowa? Nie. Mieszkałem tam przez rok i uważam, że Kraków to pewien mit. Dla turysty jest piękny, ale gdy się tam żyje na co dzień, ciągle trafia się na problemy. Wszędzie korki, duże sklepy tylko na obrzeżach miasta... A w słynnych krakowskich knajpach i klubach siedzą studenci pierwszego roku. Wielkiej atmosfery już tam nie ma...
Polska to dla Pana ostatni przystanek, czy chce Pan ruszyć kiedyś dalej? Tak, myślę o Kazachstanie lub o Tadżykistanie. Za jakieś pięć, dziesięć lat, gdy Polska zamieni się już całkowicie w Zachód. Na przykład drogi rowerowe: dla mnie to czysta dekadencja! I gdy w jakimś kraju się je buduje, od razu uciekam!
Jak trafił Pan na scenę polskiego kabaretu? Jako kabareciarz występowałem już w szkole. Podczas studiów planowałem co prawda zostać "poważnym człowiekiem", może nawet pisarzem, ale mój żywioł to raczej płytka ironia. Po sześciu latach w Polsce, gdy już nauczyłem się języka, zebrałem masę anegdot i doświadczeń. Przez jakiś czas opowiadałem je uczniom na kursach języka niemieckiego - bo cały czas pracowałem jako nauczyciel - aż w końcu stwierdziłem, że mogę to robić publicznie. No i "skleiłem" już dwa programy, a teraz przygotowuję trzeci.
Co jeszcze chciałby Pan osiągnąć w Polsce? Ma już Pan na koncie własny kabaret, występ w serialu... Chciałbym wypełnić swoim kabaretem salę kongresową! I zrealizować jakiś teatr albo film w koprodukcji polsko-niemieckiej. Dla mnie granica między naszymi krajami już dawno się zatarła. Gdy jadę pociągiem do Berlina nawet nie czuję, że ją przekraczam: i tu i tam jestem w domu. I marzy mi się, żeby takie wrażenie miało coraz więcej ludzi.
A jak w tej chwili Niemcy postrzegają Polskę? Funkcjonują jakieś dotyczące naszego kraju stereotypy? Owszem! Np. teraz, gdy Niemcy dowiedzieli się, że jakiś ich rodak występuje tutaj w serialu, mocno się dziwili, że w Polsce w ogóle są seriale! Najwyraźniej myśleli, że w telewizji są wiadomości - od 8.00 do 8.15 - po czym na ekranie widać biały śnieg... Kiedyś krążyły też dowcipy o reklamie w biurze podróży: "Przyjedź do Polski, twój samochód już tam na ciebie czeka!". I, niestety, taki obraz Polski w Niemczech przeważa. Po prostu wielka ignorancja. Chociaż ja, przed wyjazdem, raczej nie miałem uprzedzeń. Pewnie dlatego, że wcześniej, we Włoszech, spotkałem na campingu koło Florencji grupę studentów historii sztuki z Krakowa. I zobaczyłem, że Polacy mogą mówić po angielsku - o wiele lepiej, niż ja - a dziewczyny mają piękniejsze od Włoszek! Poza tym ja bardzo lubię kraje, które są mało znane. Tam ciągle jeszcze kryje się jakaś tajemnica.
No właśnie: tajemnica... Podpowie Pan fanom, jak potoczą się losy Stefana? Mogę tylko zdradzić, że w serialu mam piękny, biały mercedes, więc najwyraźniej moja postać też nie jest pozbawiona stereotypów... A, tak nawiasem mówiąc, Niemcy wcale nie nazywają tego serialu "M. jak Miłość" - bo to zbyt trudne do wymówienia - tylko "M. jak Möller"!
Wszystkich fanów "M jak Miłość" S. Möller zaprasza na swoją stronę:www.steffen.pl Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska