TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Paweł Małaszyński

. Data publikacji: 2016-02-15

Mam jeden, jedyny wentyl bezpieczeństwa: muzykę. W niej mogę pokazać, co naprawdę myślę i czuję, mogę się wyżalić, wykrzyczeć... W rodzinnym Białymstoku mam swój zespół - Apogeum - i niedługo będziemy promować nasze pierwsze demo.

  • Na ekranie Marcin, dla przyjaciół Jeremiasz (to z piosenki zespołu Pearl Jam), a w dowodzie osobistym Paweł. Nie lubi pochwał ani wyrazu "grać" - gdy go wymawia niemal zgrzyta zębami. Ale poza tym, dobry humor mu dopisuje. Żartuje nawet, że w październiku przeżył swoją pierwszą śmierć. Oczywiście na ekranie, w serialu "M. jak Miłość".
  • Na jakie filmy chodzi Pan zwykle do kina? I czy właśnie w takich chciałby Pan grać?
    Powiem szczerze: wychowałem się na kinie amerykańskim. Uwielbiam rozrywkę. A filmy z Hollywood, choćby i barachło, jak to wszyscy nazywają, to świetna rozrywka. Oglądam wszystko: od komedii, przez dramat obyczajowy, sensację, aż po ekranizacje komiksów! Ostatnio mówi się, że Hollywood się kończy, bo tak jak my bazujemy na lekturach, tak w USA jest moda na komiksy. Ale, tak naprawdę, kina amerykańskiego w żaden sposób nie da się porównać z polskim. U nas, od lat 90-tych, właściwie nie dzieje się nic ciekawego. "Matka królów", "Człowiek z żelaza", "Kobieta samotna" - uwielbiam te filmy, bo mówiły o czymś ważnym. Później powstał "Kroll", "Psy", "Dług"... Ale to chyba ostatnie dobre polskie filmy, jakie widziałem.
  • Wyławia Pan złotą rybkę, a ta mówi: "Spełnię każde twoje filmowe marzenie. Powiedz tylko, z kim chciałbyś zagrać..."
    Złota rybka? Hm... Na pewno chciałbym pracować z Martinem Scorsese, Olivierem Stone, Ridleyem Scottem. A z aktorów? Gary Oldman, Tim Roth, Christopher Walken... Nie będę oryginalny: z Alem Pacino i De Niro też bym się chciał spotkać... No i z Meg Ryan, bo to moja ulubiona amerykańska aktorka. A w Polsce? Edyta Olszówka, Maja Ostaszewska, Gajos, Globisz... Na pewno chciałbym też pracować z takimi reżyserami jak Agnieszka Glińska, Łukasz Barczyk... No i zagrać znowu z Małgosią Kożuchowską. Zawsze uważałem, że to jedna z najlepszych aktorek w kraju.
  • No to chyba nie muszę pytać, co Pan najmilej wspomina z planu "M jak Miłość"?
    No oczywiście, że spotkanie z Małgosią Kożuchowską! (śmiech) Tak naprawdę, rola Marcina była bardzo interesująca, ale też bardzo ciężka. Cały czas musiałem patrzeć z perspektywy człowieka, który umiera. Przez całe dziewięć odcinków. W dodatku to moja pierwsza śmierć na ekranie, więc trudno, żebym miał wprawę. Najtrudniejsze były chyba sceny w szpitalu. Gdy gram... Nie, źle: nienawidzę słowa "gram"!
  • A to dlaczego?
    Bo ja chcę "być", a nie "grać". Gdy jestem w jakiejś postaci, nie potrafię zrobić sobie przerwy. Gdy dostaję rolę zawsze zastanawiam się: "A co by było, gdyby..." Pamiętam, że na planie "M. jak miłość" właściwie nie wychodziłem ze szpitalnego łóżka. Wokół technicy ustawiali dekoracje, zmieniali oświetlenie... A ja non stop leżałem. Jak przykuty. Po to, żeby nie tracić świadomości, co odczuwa mój bohater. Żeby Marcin jakoś mi nie "uciekł". Nie mogłem, tak od niechcenia, poumierać sobie przez dwie sceny, a gdy było cięcie po prostu wstać i wyjść na kawę! Przez cały czas byłem w tej postaci zamknięty. W dodatku kręciliśmy nie chronologicznie: najpierw na planie umarłem, a potem żyłem. To było bardzo męczące. Po takiej roli potrzebuję zwykle kilku dni odpoczynku. Na otrząśnięcie się, wyrzucenie postaci z mojej głowy.
  • Zastanawiał się Pan, jak by zareagował, gdyby - tak jak Marcin - miał przed sobą tylko miesiąc życia?


    Tak. I na pewno robiłbym mnóstwo szalonych rzeczy! Rzeczy, które boję się zrobić teraz. Lub takie, które są złe, zakazane - bo wtedy myślałbym już tylko i wyłącznie o sobie i o własnych pragnieniach. Szukałbym jakiegoś wyzwolenia, spełnienia - podobnie, jak Marcin. Po to, żeby umierając niczego nie żałować.

  • Skoro już "gdybamy"... Jak by się Pan zachował na miejscu serialowego Marka: przebaczyłby Hance czy nie?
    Myślę, że nie. To, co między nimi zaszło było zbyt ważne, zbyt głębokie.
  • A wierzy Pan w potęgę pierwszej miłości - takiej, jaka łączy Marcina i Hankę? Pamięta Pan w ogóle, w kim kochał się jako nastolatek?
    Czy pamiętam? Ja nawet codziennie spotykam ją w domu, bo została moją żoną! Jesteśmy razem od końca szkoły średniej, ale znamy się już od przedszkola. Z tym, że ona twierdzi, że mnie z przedszkola nie pamięta, a ja ją bardzo dobrze. Później byliśmy w jednej podstawówce - i bardzo mnie nie lubiła - a potem było jedno liceum... I wtedy coś zaiskrzyło!
  • Aktorstwo to Pana marzenie z dzieciństwa?
    Na pewno kino fascynowało mnie od zawsze... Ale czy jako dzieciak chciałem być aktorem? W podświadomości pewnie tak. Ale po skończeniu liceum na rok wylądowałem na prawie. Właściwie sam nie wiem, jakim cudem, bo kompletnie mnie to nie interesowało! I nagle postanowiłem, że pójdę na egzamin do szkoły teatralnej. Chyba po prostu, żeby się sprawdzić. Próbowałem do skutku - w między czasie skończyłem policealne studium aktorskie L Art Studio w Krakowie - i w końcu mi się udało. Dostałem się za trzecim razem.
  • Co było trudniejsze: egzamin, lata nauki czy szukanie pracy po studiach?
    Na pewno to ostatnie. Egzamin jest bardzo stresujący, to fakt. Zwłaszcza, gdy po kolejnej porażce człowiek zaczyna się zastanawiać, co dalej. Nie można przecież zdawać do szkoły teatralnej do końca życia. Ja powiedziałem sobie: "Do trzech razy sztuka. A jak się nie uda, to idę do wojska!". No i się udało... Później, w szkole, przez cztery lata wszystko wydaje się wspaniałe. Ale na ostatnim roku zaczyna się prawdziwe życie. Zdajesz sobie sprawę, że trzeba szukać pracy, walczyć o to, żeby zaistnieć. Wychodzisz ze szkoły i nagle znikasz w miliardzie ludzi, którzy próbują dobić się do drzwi z napisem "sukces". Tak naprawdę, to ja nawet nie rozumiem, co ten "sukces" ma oznaczać. Dla mnie to puste słowo - jak w tytule amerykańskiego serialu. A ja po prostu lubię swoją pracę i chciałbym się w niej spełniać.
  • A jednak sukces Pan osiągnął: nie każdy, zaraz po studiach, dostaje angaż w teatrze...
    Tak naprawdę, to wyszło mi przypadkiem. Po skończeniu szkoły wysłałem swoje CV do kilkunastu teatrów w Polsce i dostałem tylko jedną odpowiedź, właśnie z Teatru Kwadrat w Warszawie. Dyrektor szukał akurat zastępstwa za Andrzeja Nejmana - i tak to się zaczęło.
  • Komedia to podobno dla aktora jeden z najtrudniejszych gatunków...
    Tak, a ja do tego muszę się podwójnie starać, bo gram w doborowym towarzystwie - wśród naprawdę wybitnych aktorów. I muszę im jakoś dorównać. Ale lubię komedię. Zresztą już w szkole mówiono mi, że mam talent do komedii - co mnie zresztą bardzo dziwiło.
  • Dziwiło, a to dlaczego?
    Nie wiem, po prostu nie przepadam za komplementami. Już wolę, gdy ktoś mnie opiernicza! I gdy próbuje ze mnie jak najwięcej wycisnąć. Gdy oglądam się na ekranie, właściwie nigdy nie jestem z siebie zadowolony.
  • Mimo, że wygrywa Pan castingi i zdobywa kolejne role?


    Tak naprawdę, to na castingi do filmów zacząłem jeździć jeszcze w szkole teatralnej. Byłem już chyba na trzydziestu. Ale wygrałem tylko jeden, gdy dostałem główną rolę w "Białej sukience".

  • Pierwsza główna rola to duże wyzwanie. Co sprawiło Panu najwięcej trudności?
    Już sam fakt, że mój bohater jest księdzem. Sam jestem strasznie nerwowy, nadpobudliwy, pełen sprzeczności... Ale do tej roli musiałem odnaleźć w sobie ciepło i wewnętrzny spokój, którego na co dzień mi brakuje. W dodatku nie znałem nikogo, na kim mógłbym się wzorować. Jestem ateistą - nigdy nie chodziłem na lekcje religii - i, tak naprawdę, nie wiem jacy są księża.
  • Powiedział pan, że po trudnych rolach potrzebuje odpoczynku. Ma Pan jakieś hobby, sposób na odreagowanie stresu sprzed kamery?
    Mam jeden, jedyny wentyl bezpieczeństwa: muzykę. W niej mogę pokazać, co naprawdę myślę i czuję, mogę się wyżalić, wykrzyczeć... W rodzinnym Białymstoku mam swój zespół - Apogeum - i niedługo będziemy promować nasze pierwsze demo.
  • Rock? Metal?
    Tak naprawdę, to nie mamy stylu. Krążymy wokół punk rocka, ale jeden kawałek jest punkowy, drugi - wszyscy mówią że gotyk, piąty czy szósty to już prawie folk... Gramy po prostu to, co lubimy. Wszystkiego po trochu.
  • Tak na koniec: mógłby Pan dokończyć zdania? Nie umiałbym żyć bez...
    ...emocji.
  • Mam szczególny talent...
    ... do wnerwiania ludzi.
  • Martwię się...
    ... często.
  • Boję się...
    ... samotności.
  • Zawsze poprawia mi humor...
    ... własna radość życia.
  • Nie lubię w sobie...
    ... siebie.
  • Bitwa more
    Jan
    Paweł