TVP.pl Informacje Sport Kultura Rozrywka VOD Serwisy tvp.pl Program telewizyjny

Hanna Mikuć - Zostałam aktorką przez... anginę

. Data publikacji: 2016-02-15

Myślę, że najważniejsze jest, żeby cieszyć się chwilą. Życie mojego męża i moje w pewnym momencie stało się gonitwą. Ciągle szukaliśmy czegoś więcej. A później okazało się, że kariera wcale nie przyniosła nam szczęścia ani spełnienia.

  • Pochodzi Pani z artystycznej rodziny - oboje rodzice byli aktorami - więc teatr znała Pani pewnie już od kołyski? A przynajmniej Pani dzieciństwo na pewno bardzo różniło się od życia rówieśników.
    O ile pamiętam, to rzeczywiście: dzieciństwo w teatrze jest bardzo przyjemne. Widzi się wiele ciekawych rzeczy... Do tej pory pamiętam taki moment, gdy po przedstawieniu stałam za kulisami i mogłam na chwilę wejść na scenę. I nagle zrobiło mi się tak jakoś dziwnie... Poczułam, że jestem w naprawdę szczególnym miejscu. Miałam wtedy zaledwie kilka lat, więc to musiało być naprawdę silne uczucie, skoro pamiętam je do dzisiaj! Ale, niestety: gdy w końcu sama zostałam aktorką, to się już nie powtórzyło. Na scenie zawsze towarzyszył mi stres czy skupienie, ale już bez takiego "dreszczu"... Zresztą, na początku, wcale nie chciałam być aktorką. Marzyłam, żeby pracować z dzikimi zwierzętami. Najpierw myślałam o ogrodzie zoologicznym, ale później, gdy pojawił się serial "Elza z afrykańskiego buszu", moje aspiracje wzrosły. Praca na łonie natury, na sawannie... To dopiero wyzwanie! A potem ktoś mi uprzytomnił, że jak już skończę zoologię, to prawdopodobnie będę uczyć w szkole. No i jakoś mi przeszło... Później był okres, gdy bardzo lubiłam malować. Ale przełomowy moment nastąpił, gdy miałam anginę i nie chodziłam przez to do szkoły. Z nudów zaczęłam sobie nagrywać na magnetofon wiersze. I tak mnie to wciągnęło, że rok później zdawałam do szkoły teatralnej!
  • Wiele kobiet ma trudności, gdy próbuje godzić macierzyństwo z pracą. Tymczasem u Pani wszystko wyglądało śpiewająco: w 1984r, gdy urodził się Pani syn Piotr, dostała Pani nagrodę im. Z. Cybulskiego, w 1987r, gdy przyszedł na świat Michał, zdobyła Pani nagrodę im. S. Wyspiańskiego...
    Ale za trzecie dziecko nagrody już nie dostałam!
  • No właśnie: dlaczego nagle przerwała Pani karierę, która tak dobrze się zapowiadała?
    Czy ja wiem? Może to było związane z moim wiekiem? A może po prostu: po trzech latach wychowywania syna non stop miałam wyrzuty sumienia. Z jednej strony, że poświęcam mu za mało czasu, a z drugiej, że w pracy nie daję z siebie tyle, ile powinnam, bo myślami jestem przy dziecku. I dlatego, gdy urodziłam drugiego syna, poprosiłam o urlop. No i stało się: wypadłam z rynku...
  • Za to teraz, rolą w "M. jak Miłość", chyba na nowo podbiła pani serca widzów? Zdarza się, że ludzie rozpoznają Panią na ulicy jako mamę serialowej Kingi?
    Tak - i muszę powiedzieć, że takie reakcje bardzo mnie zaskakują! Właściwie nie ma dnia, żeby ktoś nie podszedł i nie powiedział mi czegoś miłego. Zwykle rozmawiam z osobami starszymi, ale ostatnio zaczepiła mnie np. młoda dziewczyna i wyznała, że jestem dla niej autorytetem rodzicielskim...
  • Myśli Pani, że umiałaby, jak Filarska, stanąć kiedyś przed córką i rozkazać: "Masz zerwać z tym chłopakiem! A jak nie to zamknę cię w szkole z internatem!"?
    Nie, pod tym względem zagrałam swoje absolutne zaprzeczenie! Co zawodowo było zresztą bardzo ciekawe. Problem w tym, że przygotowując się do roli, nie bardzo umiałam znaleźć coś, co by Filarską tłumaczyło. Ona była taka zawzięta, nieprzychylna - a Piotrek to przecież taki ujmujący chłopiec! Tłumaczyłam sobie na planie, że może chodzi o względy finansowe... Niektórym zależy przecież tylko na pieniądzach. Ale ja, prywatnie, uważam, że najważniejsza jest miłość. Mam nadzieję, że nigdy nie znajdę się w sytuacji Filarskiej. I że zawsze będę umiała akceptować wybory moich dzieci.


  • A co by Pani poradziła wszystkim młodym, szalonym i zakochanym? Iść za głosem serca i wziąć ślub, czy poczekać: aż skończą studia, dorobią się mieszkania...
    Oj, gdy patrzę wstecz, to chyba na palcach jednej ręki mogę policzyć takie młodzieńcze - nawet zawierane z wielkiej miłości - małżeństwa, które przetrwały. Do tego, żeby założyć rodzinę, potrzeba jednak rozwagi, doświadczenia... Po prostu: znajomości życia. Bo to powinna być decyzja właśnie na całe życie.
  • W serialu sceny, w których denerwuje się Pani maturą Kingi, były kręcone dokładnie w okresie, gdy Pani naprawdę denerwowała się przed maturą syna...
    Tak, to aż śmieszne: co tylko zdarzy mi się w życiu, od razu mam też w serialu! A bywa też na odwrót. Na przykład rok temu, w czasie wakacji, graliśmy scenę, w której dowiaduję się, że Kinga leży w szpitalu i straciła wzrok. W scenariuszu było napisane, że mdleję. Sama, w prawdziwym życiu, jeszcze nigdy nie straciłam przytomności - więc nawet nie za bardzo wiedziałam, co robić, żeby to wyglądało prawdziwie. Ale jakoś wyszło OK. Po czym tydzień później mój starszy syn dzwoni z Mazur, że przydałby się jakiś chirurg plastyczny, bo Michała ugryzł w twarz wielki pies. Spotkaliśmy się w szpitalu i widzę: z samochodu wysiada dosłownie Hannibal Lecter.........! Nagle zdałam sobie sprawę, że syn, pod tym gigantycznym opatrunkiem, może wcale nie mieć twarzy! Na szczęście chirurg uspokoił mnie, że pierwsza pomoc była bardzo dobrze udzielona i wszystko powinno się ładnie zagoić. I wtedy nagle poczułam, że robi mi się ciemno przed oczami... Pomyślałam tylko: "No nie, chyba TERAZ, to nie zemdleję!"... I fajt na podłogę!
  • Skoro Pani życie tak zahacza o "M. jak Miłość"... Co, gdyby syn nagle oznajmił: "Żenię się, ale po cichu. Dwójka świadków i zero rodziny!"? Tylko papierek z Urzędu Cywilnego. Bo w serialu takich ślubów nie brakuje: najpierw Hanka i Marek, teraz Kinga i Piotrek...
    Oj, nie... W cztery osoby to się nie da tego załatwić! Przecież to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu! Oczywiście, wszystko zależy od tego, jak zamożne są obie rodziny, ale ślub trzeba jednak jakoś celebrować...
  • Przez wiele lat mieszkała Pani za granicą...
    Może od razu sprostuję: ja nie mieszkałam za granicą. Byliśmy tam tylko okresowo, ale prawdziwy dom zawsze mieliśmy w Polsce. Mój mąż dużo pracował, więc zdarzało się, że zimę spędzaliśmy w Nowym Jorku, a lato w Los Angeles. Ale nigdy nie czułam się w Ameryce dobrze. Może dlatego, że nie żyłam tam własnym życiem? Byłam takim wentylem bezpieczeństwa - dla całej rodziny. Dla męża, który miał wiele stresów w pracy, dla dzieci, które trafiły do nowej szkoły, choć nie za dobrze znały język...
  • No właśnie: w telewizji jest tyle amerykańskich seriali o nastolatkach. A amerykańskie szkoły wyglądają na nich wręcz bajkowo. Rzeczywiście jest czego zazdrościć?
    Nie! Tam w szkole przez cały czas trwa walka o przetrwanie! W dodatku, dzieci w Nowym Jorku są strasznie agresywne. A ingerencja nauczycieli zerowa. U nas na porządku dziennym jest, że gdy do klasy przychodzi nowy uczeń, to pani go wszystkim przedstawia. Tam nie zdarzyło się to nigdy. System jest taki, że każde zajęcia są w innej klasie, z innym nauczycielem i w dodatku w różnych grupach. Dzieci rzuca się na żywioł. Moi synowie ciągle wracali albo z oberwanym ubraniem, albo opluci... Ale w Los Angeles, na szczęście, było dużo lepiej.
  • Skoro już obalamy amerykańskie mity: tam rzeczywiście wszyscy są tacy szczęśliwi i uśmiechnięci?


    Tak! W Ameryce, choćbyś miał wylew wewnętrzny i tak musisz powiedzieć: "Jest OK.!". Wszyscy wokół są non stop zadowoleni. I zapewniają, że świetnie się czują. Rozmowy są tylko powierzchowne: ludzie boją się przyznać, że w ich życiu coś jest nie tak. Wszystko jest sztuczne, pełne zakłamania... Ci ludzie chyba mają odwagę mówić prawdę tylko psychoanalitykom!

  • A co ze słynną Ameryką gangów, pościgów samochodowych, szaleńców z bronią...
    Te opowieści są bardzo przesadzone! W Ameryce czułam się absolutnie bezpiecznie. Mieszkałam w prawdzie w centrum Manhattanu, a nie w Harlemie, a tam nawet żebracy zachowują się przyjaźnie. Bezwzględnie: dużo większe poczucie zagrożenia mam w Warszawie. Tutaj już parę razy zdarzyło się, że ktoś mnie szarpnął, albo np. wsiadł do samochodu i zabrał torebkę. Idąc ulicą tylko rozglądam się, co złego może się zdarzyć.
  • W 2001r straciła Pani nagle męża. Co Pani czuła wracając, po takiej tragedii, do pracy? Skąd czerpała Pani do tego siłę?
    Przede wszystkim, w moim zawodzie potrzebne jest pewne wewnętrzne otwarcie. A ja, po tym co przeżyłam, na pewno nie mam teraz ochoty się otwierać. I nie czuję się gotowa zagrać roli, która wymagałaby ode mnie dużego, psychicznego wysiłku. Ale, mimo wszystko: w powrocie do normalnego życia najbardziej pomaga ucieczka w pracę. Im pracy więcej, tym lepiej. Poczucie obowiązku, świadomość, że jestem za tak wiele rzeczy odpowiedzialna - właściwie tylko to pozwoliło mi jakoś przetrwać najtrudniejsze miesiące.
  • Pani dzieci odziedziczyły artystyczne geny rodziców?
    Zdecydowanie tak! Piotrek, najstarszy, przez całe dzieciństwo bardzo pięknie malował, później zajął się fotografią, a w tym roku zdał do szkoły filmowej na wydział operatorski - czyli poszedł w ślady taty (Piotra Sobocińskiego - przyp.red.). Z kolei Michał ma 16 lat i jest w tej chwili skupiony na muzyce - słucha jej bez przerwy i sam uczy się grać na gitarze. Zapisał się też do "Przedszkola filmowego" Wajdy - jest w grupie dzieci, które, pod okiem profesjonalistów, będą kręciły własny film. A Marysia to ma w tej chwili 9 lat i wszystkie możliwe talenty! Gra na pianinie, robi piękne place plastyczne... Ale na aktorstwo jest na razie zbyt nieśmiała.
  • Czego najbardziej chciałaby Pani nauczyć dzieci? Co im przekazać na resztę życia?
    Myślę, że najważniejsze jest, żeby cieszyć się chwilą. Życie mojego męża i moje w pewnym momencie stało się gonitwą. Ciągle szukaliśmy czegoś więcej. A później okazało się, że kariera wcale nie przyniosła nam szczęścia ani spełnienia. Na początku to może bardzo przyjemne uczucie, ale im wyżej wchodzi się po drabinie, tym większy stres i odpowiedzialność. Zaczyna brakować czasu na łapanie małych, codziennych przyjemności. A to strasznie niebezpieczna ścieżka. Dlatego chciałabym, żeby moje dzieci żyły spokojniej. Żeby umiały cieszyć się z drobnych, zwykłych rzeczy.
  • Mogłaby Pani dokończyć zdania? Najważniejszy dzień w moim życiu...
    Myślę, że urodziny każdego z dzieci.
  • Boję się...
    Ciągle się boję.
  • Jestem dumna...
    ...z mojej rodziny.
  • Moje ulubione miejsce w domu...
    Może ogród... Ale lubię cały mój dom, bo tutaj czuję się najbezpieczniej. To mój życiowy azyl. Gdy byłam za granicą, myślałam tylko o tym, żeby znowu się w nim znaleźć.
  • Moja ulubiona pora dnia...
    Ze wstydem przyznam, że wieczór, gdy mogę wreszcie iść spać!
  • Nie mogłabym żyć...
    ...w samotności.


  • Najbardziej denerwuje mnie...
    ...bezprawie. Fakt, że tyle osób bezkarnie wykorzystuje swoje stanowiska i bogaci się kosztem innych. Że starzy Polacy - ludzie którzy przeżyli wojnę i budowali ten kraj - są dzisiaj w poniżającej sytuacji.
  • Gdybym mogła, zmieniłabym...
    ...świat - tak, żeby dzieci już nigdy nie były głodne. Gdy widzę jakąś akcję - wysyłanie sms-ów, zbiórki żywności - od razu biorę w niej udział. Ale i tak mam ciągle poczucie, że robię za mało.
  • Chciałaby Pani coś jeszcze dodać na koniec? Przekazać coś fanom serialom?
    Właściwie tylko jedno. Trudno mi jeszcze mówić o szczęściu, ale ostatnio życie jakoś zaczęło się w końcu układać. I na przestrzeni ostatnich dwóch, bardzo dla mnie trudnych, lat, może właśnie fakt, że występuję w tym serialu, że ciągle widzę nowe dowody sympatii widzów, pomógł mi odzyskać spokój i zadowolenie...
    Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska
  • Bitwa more
    Jan
    Paweł