Data publikacji: 2015-09-29
Kiedyś bałam się, że względu na mój wygląd delikatnej blondynki, zostanę zaszufladkowana do ról "słodkich kobieciątek"... Więc teraz jestem szczęśliwa, że gram postać negatywną.
Jak widzowie reagują na graną przez Panią postać? Przypisują Pani "grzeszki" Ewy? Tak, już kilka razy, stojąc w kolejce, usłyszałam: "No, nieładnie tak podrywać żonatych mężczyzn!". I od razu zaczyna się wtedy w sklepie dyskusja. Niektórzy nawet mnie bronią: "Ale przecież to nie ona uwiodła, to ten pan!". I bardzo się z tego cieszę, bo to oznacza, że moja rola wzbudza emocje. Okazuje się, że ludzie całkowicie utożsamiają mnie z tą postacią. Kiedyś bałam się, że względu na mój wygląd delikatnej blondynki, zostanę zaszufladkowana do ról "słodkich kobieciątek"... Więc teraz jestem szczęśliwa, że gram postać negatywną.
A jak by Pani zareagowała, gdyby taka Ewa-kusicielka stanęła kiedyś na jej drodze? Oj, bardzo drastycznie! Mam męża i na pewno nie byłabym tak delikatna i wyrozumiała jak Maria Zduńska!
Urodziła się Pani w Elblągu, studiowała w Krakowie, pracuje we Wrocławiu... Skąd te ciągłe przenosiny? Bardzo zależało mi na studiach w Krakowie bo uważam, że tamtejsza szkoła jest najlepsza w kraju. Poza tym, jak każdy młody człowiek, chciałam być na studiach jak najdalej od domu. Usamodzielnić się, przeżyć jakiś sprawdzian dojrzałości... A później o tym, gdzie teraz mieszkam, zadecydowała chęć pracy z dyrektorem jednego z wrocławskich teatrów. I wiem, że taka przeprowadzka może się jeszcze nieraz powtórzyć. Staram się nie zapuszczać nigdzie korzeni.
Mąż nie protestuje? Też jest aktorem, więc na razie nie! Zresztą los i tak nam sprzyja, bo zwykle gramy w tych samych teatrach.
I widać wtedy na scenie uczucie, którym darzą się Państwo w realnym życiu? Oj, wstyd powiedzieć, bo to nieprofesjonalne, ale czasem tak!... W jednej ze sztuk gramy zakochaną parę i czasami pozwalamy sobie na jakieś prywatne sygnały, drobne gesty... Ale bardzo nieznaczne! Tak, żeby nikt obcy tego nie zauważył...
Poznali się Państwo na studiach? Tak, gdy byłam "fuksicą"... Na początku pierwszego roku, przez miesiąc na studiach trwała tzw. fuksówka. Wtedy poznaje się kolegów z innych roczników - a mój mąż jest właśnie o dwa lata starszy - i... zaczyna się też bardzo dużo związków!
Najmilsze wspomnienie ze studiów? Chyba praca w grupie. Byliśmy wtedy ze sobą bardzo blisko, przebywaliśmy razem prawie 24 godziny na dobę, wspólnie zarywając noce.. I to właśnie było najfajniejsze.
Ostatnie pytanie: ma Pani jakiś przepis na zdobycie roli? Sposób, by na castingu przykuć uwagę producenta i reżysera? Po prostu wchodzę na casting z pewnością siebie. Z głęboką wiarą i przekonaniem, że to właśnie mam być ja! I nie staram się udawać kogoś innego, niż jestem.
Rozmawiała: Małgorzata Karnaszewska